niedziela, 31 sierpnia 2014

14. Obiecuję

Otworzyłam drzwi tylko po to, aby zaraz potem od wewnątrz zamknąć je na trzy spusty. Rzuciłam swoje rzeczy w kąt i ruszyłam do sypialni. Podążałam tam jak gdyby on mnie prowadził. Otworzyłam na oścież naszą wielką szafę. Z uporem maniaka wciąż się myliłam. Chciałam się mylić, chciałam wciąż nazywać to wszystko „naszym”. Wyjęłam z wnętrza mebla jego ubrania. Ulubione dresowe spodnie, w których zawsze chodził po domu. Swojego czasu miały piękny, bordowy kolor. Teraz ten wyblakły pigment, przypominający jakiś ohydny, brudny róż podobał mi się jeszcze bardziej. Zdawałam sobie sprawę, że kolor znikł, bo Liam tak bardzo lubił te spodnie, znikł, bo tak często w nich chodził.
Zdjęłam swoją przemoczoną łzami koszulę i ubrałam jego koszulkę. Podobnie jak dresowe spodnie, gdzieś po drodze straciła swój kolor. Czerń nie była już tak intensywna jak kiedyś, a nadruk „Hard Rock Cafe” wyglądał już na mocno wymęczony przez bęben pralki. Przeniosłam się do salonu. Usiadłam, opierając się o brzeg kanapy i patrzyłam gdzieś za okno.
Czułam się tak jak wtedy, kiedy sześć lat temu po naszym ostatnim wspólnym treningu, usiedliśmy tutaj i przegadaliśmy cały wieczór. Wtedy jeszcze jako przyjaciele. Często tak siedzieliśmy. To było idealne miejsce do prowadzania niekończących się rozmów. To tu dyskutowaliśmy o tym jak będzie wyglądał nasz ślub. Pamiętam jak niedowierzał, że wolę suknię ecru niż białą i że nie mam zamiaru nakładać na głowę welonu. Nie kłócił się ze mną, nie próbował wybijać mi tych pomysłów z głowy. Kochał mnie z welonem czy bez. Chciał mnie poślubić bez względu na to jaki kolor sukienki miałam mieć na sobie.

Dni mijały mi jeden za drugim. Traciłam rachubę. Nie odbierałam telefonów. Tylko do czasu pogrzebu musiałam jakoś w miarę kontaktować się z tym wszystkim, co działo się wokół mnie.
Po tym jak ostatni raz musnęłam opuszkami palców jego lodowatą dłoń.
Po tym jak zostawiłam ostatni pocałunek na jego policzku.
Po tym jak widziałam wszystkich naszych przyjaciół wokół jego trumny.
Po tym jak widziałam niezmierny ból wypisany na twarzach jego rodziców, gdy drewniane pudło zaczynało pokrywać się warstewką ziemi.
Po tym jak po raz ostatni miałam nadzieję, że to tylko zły sen.
Po tym jak na dobre uwierzyłam, że jego już nie ma.
Po tym wszystkim mogłam na dobre odciąć się od wszystkiego i wszystkich.
Nie wychodziłam z domu, prawie nic nie jadłam. Pod pewnym względem udało mi się osiągnąć to, czego tak bardzo wtedy pragnęłam. Nie żyłam. To nie było życie. To nie była jednak jeszcze dająca satysfakcję śmierć. Nie przestało boleć. Wciąż bolało. Wciąż krwawiło.
Całymi dniami chodziłam, mając na sobie jego ubrania. Delektowałam się ich zapachem. Wciąż nim pachniały. Lubiłam wtulać nos w te przesiąknięte Liamem tkaniny. To jak jakbym na moment, tak dosłownie na ułamek sekundy, mogła się do niego przytulić.
W kółko słuchałam „Let it be” i „Hey Jude”. Let it be? Pozwolić temu wszystkiemu być? Tak po prostu na to pozwolić? Nie potrafiłam. Wciąż wyrzucałam wszystkie swoje pretensje do całego świata. Krzyczałam. Krzyczałam w pustym mieszkaniu. Krzyczałam na Liama za to, że mnie zostawił. Że odszedł. Że nie zabrał mnie ze sobą. Że zostawił mnie samą. Momentami byłam na niego wściekła. Potem wściekałam się na Boga, w którego w tamtym momencie wydawało mi się, że przestawałam wierzyć. Teraz wiem, że to, co wtedy wydawało mi się całkowitą utratą wiary, było tak naprawdę czasem, kiedy wierzyłam najmocniej. Tak, krzyczałam. Krzyczałam na tego wielkiego, nieomylnego, wszechmocnego Boga, błagając, aby powiedział mi po prostu dlaczego. Krzyczałam, chcąc, ba, żądając, aby mi go oddał. Krzyczałam, bo chciałam już obudzić się z tego okropnego koszmaru.
- Natalie, proszę cię, nie siedź tutaj już dłużej sama. Wprowadź się do nas, choć na jakiś czas – z troską w głosie litowała się nade mną moja mama. – Siedzisz tu już dwa tygodnie. Sama. Wariujesz, ja to widzę. Nie pozbierasz się w samotności.
Nie miałam zamiaru jej słuchać, nie miałam zamiaru ruszać się z wciąż naszego mieszkania. Nie mogła mi przecież nic zrobić. Byłam w pełni świadomym, dorosłym człowiekiem. Wiedziałam, co robię. Wiedziałam, że wariuję, ale ona nie mogła nic na to poradzić. Caroline też nie.
- Nats, może ja tu zamieszkam z tobą, dopóki wszystko się jakoś nie ułoży? – ciepłym głosem zaproponowała Caroline. Znowu głaskała mnie po głowie. Odsunęłam się od niej i zgromiłam ją wzrokiem. Jej pomysł wcale mi się nie spodobał i ona dobrze o tym wiedziała. Podniosła się z podłogi. Zbierało się na bojową przemowę. Pewnie stwierdziła, że skoro nie można się ze mną dogadać po dobroci to czas na mocny policzek. Czy ona naprawdę była aż tak naiwna żeby wierzyć, że to w jakikolwiek sposób pomoże? Rozpoczęła jednak atak – Mam cię już dosyć! Cokolwiek bym nie zrobiła, czegokolwiek bym nie powiedziała ty i tak mnie od siebie odsuwasz. Chcę ci pomóc, ale nie potrafię! Nats, skończ już, na litość boską, się nad sobą użalać. To nie zwróci mu życia!
- Co z tego, że jemu nie zwróci życia? Może mnie pomoże stracić moje.
- Nats, błagam cię, nie mów tak.
- Ja się pozbieram. Obiecuję ci, że nie zrobię nic głupiego i się pozbieram. Przysięgam, że się pozbieram – mówiłam, patrząc w jej ciemne tęczówki. Ona mi nie wierzyła, mimo że ja mówiłam naprawdę szczerze. – Pozbieram się, tylko zostaw mnie samą. Wszyscy mnie zostawcie. Dajcie mi czas żeby go opłakać. Dajcie mi czas żeby wypłakać wszystkie łzy. Dajcie mi czas żeby osuszyć oczy. Zostawcie mnie samą.
Caro westchnęła, ale nie miała wyboru. Nie zostawiłam jej wyboru. Musiała odejść.
Znowu włączyłam nieśmiertelnych Beatlesów. Znowu usiadłam przed naszym wielkim oknem. Znowu zaczęłam się zastanawiać. Zrozumiałam, że razem z Liamem zniknęły wszystkie moje marzenia. Nie było już sukni w kolorze ecru. Nie było już przytulnego domu z uroczym czerwonym dachem. Nie było już dwójki ślicznych dzieci. Nie było już nic. Stałam sama pośrodku jakiejś czarnej pustyni. Straciłam całe moje szczęście, które zapisałam sobie gdzieś w przyszłości. Przyszłość nie nadeszła, szczęście się rozpłynęło.
Zawsze bałam się szczęścia. Nie szczęścia samego w sobie, ale tego, co będzie potem. Co się stanie, kiedy ta cała radość, ten mały raj na ziemi się skończy. Wiedziałam, że im wyżej latałam, tym boleśniejszy będzie upadek. Przez całe życie wmawiałam sobie, że nie ma rzeczy, która by mnie złamała, nie istnieje coś po czym nie byłabym w stanie się podnieść. Życie potraktowało to chyba jako wyzwanie. Zostałam skatowana, skopana, pobita do granic ludzkich możliwości. Wyciekło ze mnie całe życie, jednak ja wciąż żyłam. Każdy oddech sprawiał mi ból. Każdy ruch był wymuszony. Ciągle ściśnięte gardło. Nieustannie piekące oczy. Pustka. Pusta przestrzeń wewnątrz mnie, w której tylko echem odbijały się moje myśli. Nie słyszałam już śmiechu Liama, nie docierał do mnie jego głos. Wielka dziura, luka wewnątrz mnie, której niczym nie potrafiłam zapełnić. Ubytki są przecież nieszkodliwe, a ten zżerał mnie kawałek po kawałku.
Czasem wyobrażałam sobie, że siedzę przy tej szybie i z nim rozmawiam. Mocniej niż zwykle, wręcz maniakalnie ściskałam wtedy ten pierścionek z przeklętymi szmaragdami. Mówiłam mu jak bardzo go kocham i jak mocno za nim tęsknię. Opowiadałam o tym, że nie widzę swojej przyszłości bez niego. Błagałam o jakiś znak. Tak bardzo prosiłam o to, aby się do mnie odezwał. Im dłużej go przy mnie nie było, tym bardziej żądałam jego odpowiedzi.
W końcu zmorzył mnie sen. Padłam na podłogę jak marionetka. W końcu przyszedł. W końcu stanął przy mnie. W końcu zaczął do mnie mówić.
- Natalie, moja mała Nats – zaczął jak zwykle. Lubiłam, kiedy nazywał mnie „swoją małą Nats”. Naprawdę byłam tylko jego – Kiedyś się spotkamy. Obiecuję ci, że kiedyś, nieprędko, ale kiedyś się spotkamy. Znowu będziesz leżała wtulona w moje ramię, a ja będę się wpatrywał w tę najcudowniejszą na ziemi zieleń twoich oczu. Ale teraz, kiedy jeszcze mnie przy tobie nie ma, kiedy jeszcze, ale tylko tymczasowo, jesteśmy osobno musisz mi coś obiecać – czułam jak przy mnie stał. Czułam jak jego ciepła, miękka dłoń delikatnie gładzi mój policzek. Otarł z niego łzę, która już niepostrzeżenie wyrwała się spod mojej powieki.  – Natalie, musisz mi obiecać, że będziesz żyła dalej. Obiecaj mi, że będziesz cieszyła się z życia za nas dwoje. Właśnie dlatego, że mnie nie ma. Właśnie dlatego masz żyć tak żeby wszyscy ci zazdrościli. Masz mieć rodzinę. Masz mieć najcudowniejsze na świecie dzieci i najwspanialsze wnuki. Będziesz miała przy sobie kogoś, kto będzie się tobą opiekował, obiecuję. Przysięgam, że ja nigdy, ale to przenigdy cię nie opuszczę. Musisz mi tylko przysiąc, że będziesz żyła za nas dwoje. Od teraz.
Podniosłam wzrok. Znowu spojrzałam w te tęczówki wypełnione czekoladą.
- Liam, nie mogę. Nie potrafię. Jestem za słaba. Przepraszam – mówiłam trzęsącym się głosem. On zbliżył się do mnie i mocno przytulił.
- Jesteś silniejsza niż ci się wydaje. Obiecaj - padło z jego ust, a ja poczułam, że zaczyna wymykać się z mojego uścisku. Z całych sił zaciskałam ramiona, aby tylko zatrzymać go przy sobie. Mimo moich protestów, czekolada zamknięta pod jego powiekami zaczęła znikać jak poranna mgła. Mimo mojego sprzeciwu czułam, że obraz się rozmazuje. Wiedziałam, że głos Liama staje się coraz cichszy i niewyraźny. Oddalał się. Odchodził. Znowu mnie zostawiał. Ja usilnie zamykałam oczy, z całych sił walczyłam, aby moje tęczówki nie spojrzały na świat. Moje powieki błagały o litość, jednak ja nie słuchałam. Chciałam jeszcze choć przez chwilę czuć go przy sobie. Jedną krótką chwilę. Wciąż się łudziłam, że może uda mi się przywołać do siebie Liama. Wierzyłam, tak bardzo naiwnie i uparcie wierzyłam, że jestem zdolna go przy sobie zatrzymać. Błagałam, aby szepnął mi, że mnie kocha. Ostatni raz. Chciałam powiedzieć mu ile dla mnie znaczy. Ostatni raz. Chciałam usłyszeć, że mimo wszystko jest ze mnie dumny. Ostatni raz.
Roztrzęsiona podeszłam do okna. Otworzyłam je i wyszłam na zewnątrz. Postawiłam stopy na lodowatych płytkach. Objęłam dłońmi chłodną barierkę. Zimny wiatr bił mnie po twarzy i rozwiewał rozpuszczone włosy.
- Obiecuję – powiedziałam po cichu, a z moich oczu znowu spłynęło kilka kropel. – Obiecuję Liam, że będę żyła za nas dwoje. Obiecuję, że jak rano się obudzę to będę żyła za nas dwoje.
Znowu mówiłam do nieba, mając nadzieję, że on słyszy moje wyznanie. Wróciłam do środka i ułożyłam się na naszej rogówce. Zamknęłam oczy. Wiedziałam, że kiedy o poranku znowu je otworzę będę musiała zacząć żyć. Będę musiała znowu zacząć oddychać. Dla niego. Za niego. Za nas.


~ ~ ~ ~ ~ 
Chyba czas wrócić, choć nie ma do czego wracać.
Chyba czas zacząć od nowa, choć niewiadomo, gdzie jest początek.
Nadążacie?



3 komentarze:

  1. Pragnę Cię poinformować, że ten blog został nominowany do Liebster Award <3
    Szczegóły znajdziesz tutaj : http://alive-niall-horan-fanfiction.blogspot.com/2014/09/liebster-award.html
    Rozdział jest cudowny <3 Do następnego :*

    OdpowiedzUsuń
  2. O matko boska, znowu sie popłakałam ;-; To takie smutne, acz piękne, że Liam kazał jej żyć dalej, cieszyć sie życiem :')

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie wiem dlaczego, ale cokolwiek bym teraz nie napisała w tym komentarzu... wszystkie słowa wydają mi się jakieś puste. Mogę powtarzać co chwilę, że współczuję Natalie, że jest mi przykro i smutno. Nie wiedzieć czemu miałam wrażenie, że może trochę nam odpuścisz, wiesz? A jednak za to trochę mnie dobiłaś, bo wciąż płaczę. Współczuję, przykro mi, smutno mi. Ale Natalie rzeczywiście musi się pozbierać. Musi żyć dalej. Liam niesamowicie to ujął: "za nas oboje". A ty cudownie to zakończyłaś. "Dla niego. Za niego. Za nas." Tymi smutnymi rozdziałami i tragicznymi zdarzeniami przypomniałaś mi, za co lubię czytać opowiadania innych blogerów. Są prawdziwe. Każdy ma do powiedzenia inną historię, czasem inspirowaną swoją własną historią, (nie wiem, czy u Ciebie tak było, czy też nie). I choć niektóre czasem są do siebie podobne, zawsze czymś się różnią. Te najlepiej napisane, te internetowe perełki, które tak trudno jest znaleźć, zawsze potrafią rozbawić, ucieszyć, przerazić i wzruszyć. Ty to potrafisz. Wy to potraficie. Dlatego mam nadzieję, że jeszcze kiedyś coś napiszecie.
    Ocieram ostatnie łzy i kończę, bo już sama nie wiem, co powinnam dodać. Jest na pewno wiele rzeczy, o których mogłabym jeszcze napisać. Ale może jeszcze nie teraz.
    Pozdrawiam, xx
    Martis.

    OdpowiedzUsuń