niedziela, 12 października 2014

Epilog

Wchodzę do salonu. Siadam na moim starym, ciemnozielonym fotelu. Natalie zawsze lubiła ten salon. Siadała tu i rozmawiała ze mną całymi godzinami. Czasem przychodziły takie dni, że nie mówiłyśmy nic. Patrzyłyśmy na świat rozciągający się za dużymi oknami. To oszklone półkole było tak bardzo naszym miejscem.
Patrzę na niebo. Na moją pomarszczoną już twarz padają promienie ciepłego, jesiennego słońca. Do środka domu przez uchylone okno wpada też chłodny wiatr. Czuję go. Na dłoniach.
Natalie zawsze mówiła, że w takich momentach czuła Liama. Uśmiecham się sama do siebie.
- Szkoda Natalie, że już cię nie ma – wyrywa się z moich ust. Sześćdziesięcioośmioletnia kobieta przemawia właśnie do nieba. Wariatka. Ona mnie nauczyła tej małej wariacji, tego szaleństwa, któremu sama tak często ulegała.
Cicho wzdycham. Zastanawiam się z kim ona tam teraz jest. Z Harrym, z którym spędziła większość swojego życia, z którym stworzyła cudowną rodzinę, któremu urodziła dwie śliczne dziewczynki? A może spaceruje właśnie gdzieś z Liamem, który był miłością jej życia? Tyle lat czekała na to żeby w końcu się z nim spotkać. A może tam, w niebie są dwie Natalie. Przez spory czas w jej dowodzie naskrobane było „Styles”, ale dla mnie zawsze została „Watts”.
- Czekaj tam na nas, Natalie. W końcu się zobaczymy. Znowu będziemy młode, piękne, zakochane. Jeszcze się spotkamy. Jeszcze nie teraz, nie zaraz. Jeszcze zobaczę te twoje przeklęte zielone oczy. Brakuje mi cię. Tęsknię za tobą moja stara wariatko.
Znowu się uśmiecham. Cholera, przybywa mi zmarszczek. Kobieto, dobijasz do siedemdziesiątki, nie musisz się już przejmować zmarszczkami.
- A ty znowu tu siedzisz – stwierdza z tym swoim uroczym uśmiechem. Kładzie mi ciepłą dłoń na ramieniu i całuje w czoło. Louis. Mój chłopak. Mój mężczyzna. Mój mąż. Ojciec moich dzieci. Dziadek moich wnucząt. Miłość mojego życia.
- Jest tam szczęśliwa, prawda? – pytam, chcąc się upewnić. Mam nadzieję, że wierzy w to tak samo jak ja.
- Wszyscy są tam szczęśliwi – odpowiada na moje bezsensowne pytanie – Jeszcze się z nimi zobaczymy, bez obaw.
Czyli on też wierzy. To dobrze. Miło wierzyć z kimś, dzielić z drugą osobą zaufanie do czegoś tak nieznanego, może nawet nierealnego.
- Chodźmy, dzieci już przyjechały – pogania mnie Lou. Chwytam jego dłoń. Jest sucha i szorstka. Tak jak moja. Mimo wszystko to wciąż najcudowniejszy i najbezpieczniejszy dotyk, jakiego doświadczyłam w swoim niekrótkim już życiu.
- Chodź do mnie, mój mały aniołku – zwracam się do Jane. Moja piękna wnuczka z czarnymi jak smoła włosami i przecudownymi jasnymi oczyma. Zawsze kiedy spoglądam w te tęczówki widzę Louisa. – Babcia ma dla ciebie coś dobrego. 
Idziemy do jadalni. Wszyscy już tam są. Brittany z Bobem, Anną i małym Jamesem. Tuż wokół nich kręcą się Christopher z Adamem i Andym. Jackie wychodzi właśnie z kuchni, już zdążyła pokroić przygotowaną przed ich przybyciem szarlotkę.
Patrzę na nich i dziękuję Bogu za to wszystko, co mam. Nieważne kiedy zniknę. Nieistotne, kiedy dołączę do mojej Natalie. Oni zostaną. Oni nie zapomną o osiwiałej babci Caroline i wiecznie wesołym dziadku Louisie.
Cuda. Wszystkie cuda mojego życia zgromadzone wokół mnie. Cieszę się. Myślę o Natalie i Harrym. Jak dobrze, że oni też mogli cieszyć się takim widokiem.
Kąciki moich ust wędrują w górę. Siwa głowa. Pomarszczona skóra. Szczęśliwa. Szczęśliwa, spokojna dusza. Czekam aż znikniemy, aż staniemy się ciepłymi promieniami słońca albo podmuchem chłodnego wiatru. Trzymając się za ręce kiedyś rozpłyniemy się razem jak poranna mgła. Kiedyś. Jeszcze nie dziś. Jeszcze nie teraz.



K O N I E C
~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ 

Skończyłam. Moja praca dobiegła końca. Pozwolę więc sobie na małe podsumowania. Na początek chciałam podziękować wszystkim osobom, które sprawiły mi tę ogromną przyjemność i nagrodziły mnie komentarzami pod poszczególnymi rozdziałami. W tej kwestii szczególnie mocny uścisk należy się WariatceHoraanka i Mar tis, które były chyba najbardziej wytrwałymi komentatorkami (Mar tis, wiem, że masz pewną obsówkę, ale jestem pewna, że i do tego momentu kiedyś dojdziesz). Niemniej muszę przyznać, że każdy, absolutnie każdy komentarz czy opinia są dla mnie na wagę złota. Każde Wasze wzruszenie, płacz, złość czy chociażby ściśnięte gardło są dla mnie jak owacje na stojąco. Właśnie wywoływanie uczuć poprzez słowa to cała magia tej całej pisaniny. Dzięki Wam jestem z siebie troszkę dumna. Bez Was pewnie bym tutaj nie istniała.
To chyba mój ostatni blog. Nie planuję tu wrócić, ale to wcale nie znaczy, że się żegnam. Bardzo mocno wierzę, że kiedyś się jeszcze spotkamy. Jeszcze nie teraz. Już nie tutaj. Może jako promienie słońca czy podmuchy wiatru?
Trzymajcie się. Mam nadzieję, że tak całkiem o mnie nie zapomnicie.
Ściskam Was bardzo, bardzo mocno. 
Buziaki, Wasza Mai.