- Liam Payne. Szukam Liama Payne’a – powiedziałam do dwóch recepcjonistek. Wymieniły ze sobą jakieś dziwne, porozumiewawcze spojrzenia, po czym zerknęły na mnie z wielkim współczuciem w oczach. Chciały je ukryć, ale ja zauważyłam.
- Proszę za mną – powiedziała jedna z nich. Zaprowadziła mnie do lekarza, po czym szepnęła mu coś na ucho. On też popatrzył na mnie z tym pieprzonym smutkiem wypisanym na twarzy. Nic nie mówiłam. Byłam wściekła, że oni wszyscy coś przede mną ukrywają, jednak siedziałam cicho. Czekałam aż w końcu ktoś wyjaśni mi, co się tutaj dzieje.
- Pani…
- Watts – dokończyłam za niego. Widziałam, że nie miał pojęcia jak się nazywam.
- Pani Watts, Pan Payne miał wypadek. Był na chodniku, kiedy z naprzeciwka jechał rozpędzony samochód. Droga była wilgotna, śliska, a kierowca pijany – słuchałam mężczyzny, jednak nie chciałam, aby kończył mówić. Wiedziałam do czego zmierzał. Nie wierzyłam, nie wierzyłam w swoje myśli, w jego słowa. To nie mogła być prawda – Liam nie miał szans. Nic nie mogliśmy zrobić. Bardzo mi przykro – powiedział w końcu, zostawiając mnie z rozbitym na kawałki życiem. „Bardzo mi przykro”. To jedno zdanie zamieniło mój świat w górę gruzu. Nie miałam już nic. Straciłam go.
- Czy mogłabym go zobaczyć? – zapytałam, załzawionymi oczyma. Mężczyzna nie miał sumienia, aby mi odmówić i kazał mi za sobą podążać.
Weszliśmy do jednej z sal. Był tam jeszcze, nie zdążyli zanieść go do kostnicy. Lekarz stanął w progu, a ja zbliżyłam się do łóżka. Z moich oczu puścił się potok łez. Patrzyłam na jego bladą twarz. Jedyne kolory na jego ciele malowały siniaki, otarcia i przecięcia. Po jego czole chciała jeszcze spływać krew, ale nie mogła. Zaczęła krzepnąć, zamieniając się powoli w wielki strup. Chwyciłam jego dłoń. Trzymałam w palcach jego chłodną, pozbawioną życia dłoń. Znowu przeniosłam wzrok na jego twarz. Gdyby nie te siniaki. Gdyby nie ta krew. Przecież on tylko spał. On zasnął. On na pewno za chwilę się obudzi. Albo ja się obudzę i okaże się, że to wszystko to tylko zły sen. On otuli mnie wtedy swoim silnym, ciepłym ramieniem. Przyłożyłam do ust jego coraz zimniejsze palce. - Kocham Cię – szepnęłam. Zbliżyłam usta do jego twarzy. Ucałowałam czubek jego nosa, chcąc, aby znowu zaczął oddychać. Zostawiłam ciepły pocałunek pomiędzy jego oczyma, chcąc aby je otworzył, abym po raz kolejny mogła zatopić się w słodyczy jego czekoladowego spojrzenia. Położyłam dłoń na jego klatce piersiowej, chcąc, aby jego serce znów zaczęło dla mnie bić. Nic nie działało. On wciąż spał. Ja wciąż byłam sama.
Lekarz wyprowadził mnie z pomieszczenia. Usiadłam na jednym z foteli w szpitalnej poczekalni. Milczałam. Po moich policzkach ciekły łzy. Z początku chciałam je powstrzymać, nie chciałam płakać, jednak słony potok wzbierał na sile. Bezczelnie zalewał już nie tylko moje policzki, ale śmiało sunął po szyi, moczył koszulę. Mój cichy, nic nieznaczący płacz, zaczął być coraz głośniejszy. Usilnie próbowałam ocierać łzy, cieknące z nosa smarki, czy ciągnącą się z kącików ust ślinę. Nie potrafiłam. Nie miałam siły.
- Może chciałaby Pani zaczerpnąć świeżego powietrza? – zagadnęła mnie jedna z tych dwóch kobiet, które siedziały wtedy w recepcji. One już wtedy wszystko wiedziały. Były przygotowane na moją reakcję. Obserwowały mnie nawet, kiedy lekarz ze mną rozmawiał, kiedy z moich oczu zaczynały płynąć łzy. Byłam dla nich świetną rozrywką, dobrym show. Przynajmniej tak się wtedy czułam.
Kobieta, nie czekając na moją odpowiedź, chwyciła moje ramię i podciągnęła mnie z krzesła. Powoli włócząc nogami zbliżałam się do głównego wejścia.
- Proszę – podała mi całe pudełko chusteczek, kiedy znalazłyśmy się już na zewnątrz. Uśmiechała się, chcąc mnie pocieszyć. Pocieszyć? Czy w takim momencie można kogokolwiek pocieszyć?
- Może po kogoś zadzwonić? Nie powinna Pani w takim stanie wracać sama do domu.
- Do pustego domu. Jego już nie ma. Dlaczego on mi go zabrał? – mówiłam, nie zwracając uwagi na to, że rozmawiam z całkowicie obcą mi kobietą. – Niech Pani już wraca do pracy. Poradzę sobie – powiedziałam, chcąc się jej pozbyć. Całe szczęście nie była typem natręta i spełniła moją prośbę. Wyjęłam z torebki telefon, wydmuchałam zapchany nos i zadzwoniłam do Caroline.
- Dziecko, czego ty ode mnie chcesz?! Dochodzi druga w nocy! – wydzierała się na mnie, nie mając pojęcia o tym, co się stało. „Farciara” pomyślałam.
- Caro przyjedź… do szpitala… błagam – mówiłam, łapiąc oddech między każdym kolejnym słowem. Moje gardło było zapełnione łzami i gęstą śliną.
- Ale co się stało, Nats? Nats! – krzyczała do telefonu, ale ja nie miałam już siły na jakiekolwiek tłumaczenia. Rozłączyłam się. Wiedziałam, że przyjedzie. Ona zawsze czuła, kiedy potrzebowałam jej najbardziej.
Usiadłam na zimnych schodach. Przyłożyłam do zimnej kafelki opuszek palca. „Liam też zaraz będzie taki lodowaty” szepnęłam sama do siebie. Siedziałam, oddychając szeroko otwartymi ustami i znacząc jakieś dziwne linie na płytkach, którymi wyłożone były schody. Czułam na sobie spojrzenia mijających mnie ludzi. Musiałam wyglądać jakbym straciła wszystkie zmysły. Wyglądałam adekwatnie do tego jak się czułam. Przecież straciłam wszystkie zmysły.
- Natalie, Nats popatrz na mnie – zabrzmiał przyjazny głos, a ciepła dłoń ułożyła się na moim ramieniu. Posłusznie podniosłam wzrok. Caroline. – Uspokój się i powiedz mi, co się stało.
- Liam nie żyje – stwierdziłam pewnie. Myślałam, że jestem silna, choć przez moment. Byłam silna tylko po to, aby sekundę później wybuchnąć płaczem. Wiedziałam jednak, że taka informacja nie zadowoli Caro, zresztą ja sama potrzebowałam tego, aby wypowiedzieć to na głos. Jakbym łudziła się, że dopóki tego nie wypowiem jest jeszcze jakaś szansa, że to wcale nie jest prawdą, że to wcale się nie wydarzyło. Przemogłam się w sobie i zaczęłam wyjaśniać, przerywając, co chwilę, aby łapać powietrze – Liam wieczorem poszedł pobiegać. Biegł chodnikiem jak zwykle. Z przeciwka jechał samochód. Jechał szybko. Droga była śliska. Kierowca był pijany. Nie widział go. I zabrał mi go. Rozumiesz? Bezczelnie mi go zabrał!
Brzmiało to trochę jakbym była małą dziewczynką, która skarży się mamie, że ktoś ukradł jej ulubioną zabawkę. Tak naprawdę jednak wcale nie chodziło o jakąś tam zabawkę. Ukradziono mi serce. Bezlitośnie wyrwano je z mojej piersi, pozostawiając mnie na powolną, bolesną śmierć.
Wspierając się na dziewczynie, pozwalałam prowadzić się do samochodu, w którym czekał na nas Louis. Dziewczyna zabrała mnie do ich mieszkania. Kiedy siedziałam w dużym pokoju, słyszałam jak Caro opowiadała wszystko Louisowi. Widziałam jak jego cień w geście bezradności kładzie dłonie na karku. Widziałam, słyszałam. Nie czułam się lepiej.
Caroline siedziała przy mnie całą noc. Otulała mnie kocem. Donosiła kolejne chusteczki. Przynosiła następne kubki herbaty.
Z moich oczu bez końca płynęły łzy. Czułam, że mógł je zatrzymać tylko jego ciepły pocałunek. Chociaż uśmiech czy spojrzenie. Jak miałam żyć, jak miałam dalej funkcjonować bez niego? Nie da się przecież żyć bez serca. Nie można istnieć z połową duszy. Tak naprawdę chciałam przestać istnieć. Chciałam umrzeć. Chciałam żeby to przestało boleć.
- Nats – szepnęła nad ranem Caro, sprawdzając czy nie śpię. Podniosłam opuchnięte powieki i spojrzałam na jej zmęczoną twarz. Zaczęła głaskać moją głowę i powoli mówiła – Jest już rano. Już jest dzień. Musisz zadzwonić do pracy, że dzisiaj nie przyjdziesz. Musisz im powiedzieć, że Liam zginął. Powinnaś jak najszybciej zadzwonić do rodziców Liama i swoich. Natalie, musisz im wszystkim powiedzieć – stwierdziła, wsuwając w moją rękę telefon.
Podczas każdej rozmowy trzymała mnie za rękę. Patrzyłam w jej oczy, szukając w nich siły. Gdy tylko odkładałam słuchawkę robiłam przerwę, pozwalając sobie na pozbycie się stłumionych na moment łez.
- Już po wszystkim – powiedziała dziewczyna, gładząc moje ramię. Spojrzałam na nią całkowicie zrezygnowana.
- Po wszystkim? Po wszystkim, Caro? Naprawdę tak uważasz? Naprawdę uważasz, że już jest po wszystkim? To jest dopiero początek. To jest początek mojego końca.
Dziewczyna nic nie odpowiedziała. Wiedziałam, że w swojej głowie już szykowała kazania, które miałyby mi wytłumaczyć, że przecież takie rzeczy się zdarzają, że to normalne, że ludzie umierają, że znikają z naszego życia. Kiedy w końcu zebrała się w sobie, aby coś powiedzieć usłyszałam jak Louis krząta się po kuchni, szykując się do wyjścia do pracy. Nie był już mechanikiem. Teraz wychodził do pracy ubrany w garnitur, z teczką pod ręką. Nigdy nie dopytywałam dokładnie czym się zajmował. Wiedziałam tylko tyle, że jego zadaniem jest kontrolowanie ruchu drogowego w Birmingham.
Jak oparzona wstałam z kanapy i pobiegłam do mężczyzny.
- Lou, zawieziesz mnie pod szpital? Chciałabym zabrać samochód i wrócić do domu – powiedziałam jednym tchem. On zlustrował mnie wzrokiem.
- Jak chcesz – powiedział, biorąc łyk kawy. Normalnie pewnie ten jego oschły ton doprowadziłby mnie w momencie do szału. Wtedy jednak było mi to zupełnie obojętne.
- Nie możesz jej tam zawieść! Przecież ona nie powinna zostać teraz sama, nie może w takim stanie prowadzić – krzyczała po swoim narzeczonym Caroline. „Ona”. Mówiła o mnie jakby mnie tam nie było.
- Przecież nie jest pijana ani naćpana, więc może prowadzić. Skoro uważa, że chce zostać sama i to będzie dla niej najlepsze to ty nie powinnaś jej zatrzymywać i dyktować, co ma robić. Zresztą już to przerabiałyście, prawda? – Louis mówił z niesamowitą lekkością. Zachowywał się jakby zupełnie nic się nie stało. Chciałam choć przez chwilę być w jego otoczeniu, aby móc wchłonąć choć odrobinę tej słodkiej obojętności.
Caro po słowach Louisa niemal kipiała ze złości. Miała zaciśnięte pięści, a na jej twarz wylał się płomienny rumieniec. Nie wypowiedziała jednak nawet słówka. Wiedziała, że Louis miał rację.
- To co, lecimy? – zwrócił się do mnie Lou, a ja tylko pokiwałam głową. – Cześć kochanie! – rzucił do Caro i cmoknął jej czoło. Miałam wrażenie, że dziewczyna zaraz po naszym wyjściu wybuchnie niczym wulkan.
- Idź do pracy. Poradzę sobie. Jestem już dużą dziewczynką, prawda? – powiedziałam, zatrzymując się na moment w progu i rzucając jej beztroskie spojrzenie. Chciałam ją oszukać, pokazać, że wszystko jest w porządku. Ona jednak wiedziała lepiej.
Przez całą drogę Louis nie odezwał się ani słowem. Potrzebowałam tej ciszy. Mogłam słuchać bezsensownych bredni radiowców i wpatrywać się w życie, toczące się za samochodową szybą. Zastanawiałam się jak teraz potoczy się moje życie.
Lou wedle obietnicy podwiózł mnie pod szpital. Podziękowałam, wysiadłam z samochodu, ale on nie ruszył z miejsca. Czekał aż ja spokojnie wsiądę i zacznę prowadzić. Chciał się upewnić, że na pewno dam sobie radę. Wiedział, że gdyby coś mi się stało to Caroline nie dałaby mu żyć.
Niemal odeskortowana przez Louisa, zaparkowałam wreszcie pod naszym blokiem. Ciągle się zapominałam. Przecież teraz to był już tylko mój blok i moje mieszkanie.
~ ~ ~ ~ ~
Tak burzą się światy - w jednej sekundzie.
Tak życia obracają się w ruiny - w jednym zdaniu.
Czasem też na chwilę chciałabym przestać istnieć.
DLAACZEGO ?!?! NIE LIAM, PROSZE NIEEE !! ;-; Lubisz doprowadzać ludzi do płaczu droga Autorko ? Udało ci się, nie tylko mnie ale każdego kto to czytał. Mam nadzieje, że Nats będzie na samym końcu szczęśliwa i jakimś cudem Li zmartwychwstanie xdd
OdpowiedzUsuńJa pierdo.... szok. Jesteś jedyną pisarką która mnie tak zszokowała. Szczerze nigdy bym się tego nie spodziewała ale z drugiej strony jest teraz Harry. Jestem rozdarta ;/ i co zrobiłaś za kare dawaj szybciej następny rozdział hyhy ;c
OdpowiedzUsuńJa pierdole, Mai, co ty zrobiłaś?! Powiedz zero nie prawda.Liam żyje,racja? Przeplakalam ten rodzial. Tak jak nigdy nie płacze na opowiadaniach i książkach tak teraz sie popłakałam :'C
OdpowiedzUsuńTrochę się zbierałam, żeby napisać ten komentarz. Bo tak naprawdę, to sama nie wiem, co napisać. Siedzę i myślę o tym, jakie to życie czasem potrafi być nie w porządku. Jak jednego dnia wszystko może się zmienić. Na stokroć gorsze, niestety. I co teraz? Co mam powiedzieć? Przykro mi, wciąż płaczę, wyciągając kolejne chusteczki. W trakcie czytania potrzebowałam przerwy. Na chwilę oderwałam się od rozdziału, żeby trochę ochłonąć, tak mocno mną wstrząsnęłaś. Bo twoje opisy, wasze historie nie są byle jakie. Często dajesz do myślenia, czasem nawet jednym zdaniem. Na przykład... wiesz, co mnie najbardziej zabolało? Nie płaczę tylko dlatego, że Liam odszedł. Że miało być inaczej, że się zaręczyli, że Natalie z Caroline szykowały się do ślubów. Przykro mi, bo w poprzednim rozdziale Natalie powiedziała: " Mamy przecież czas, nigdzie się nam nie spieszy. Pożyjemy, zobaczymy." ...
OdpowiedzUsuńTak, to chyba tyle. Wybacz, stać mnie tylko na tych kilka krótkich zdań.
Pozdrawiam, xx.
Martis.