niedziela, 28 września 2014

18. "Ja i Ty"

Nieśmiało stanęłam przed wielkimi, jasnymi drzwiami. Przegładziłam rękoma koronkową sukienkę, wzięłam głęboki oddech i zapukałam.
- Proszę! – automatycznie odezwał się kobiecy głos.
- A co jeśli to Louis! On nie może mnie zobaczyć! – natychmiast rozbrzmiała spanikowana Caroline.
- Spokojnie, spokojnie. To tylko ja – odpowiedziałam rozbawiona. – Gotowa? Masz jeszcze kwadrans, panno Barkley – nie spuszczałam ze swojego żartobliwego tonu.
- To ja was zostawiam. Idę rzucić okiem na Toma, pewnie znowu nie potrafi sobie zawiązać porządnie krawata, a przecież córka wychodzi za mąż tylko raz, prawda? – oznajmiła mama Caro, po czym wyszła z dużego pokoju.
Moja przyjaciółka stała teraz przed rozciągającym się na całej ścianie lustrem i dokładnie się oglądała. Z każdej strony. Na jej twarzy nie było jednak uśmiechu. Kobieta była zmartwiona i zakłopotana, wyraźnie się czymś przejmowała. Co chwilę stawała profilem do tafli lustra i skrupulatnie sprawdzała jak leży na niej suknia.
- Wyglądasz pięknie, wszystko jest dopięte na ostatni guzik – mówiłam, zbliżając się do niej. Chwyciłam ją za ręce i patrzyłam prosto w ciemne tęczówki. – Wychodzisz dzisiaj za mąż za cudownego mężczyznę. Powiedz mi, dziecko, czym ty się przejmujesz?
- Ja wiem, że wszystko będzie dobrze, że Louis, że goście, że w ogóle wszystko, ale to nie o to chodzi… - mówiła ze spuszczoną głową.
- Więc o co? To twój, no okej – wasz, wielki dzień. Powinnaś być uśmiechnięta od ucha do ucha. Skąd ta smutna mina? Czemu spuszczasz głowę? Dzisiaj masz błyszczeć!
Caroline usiadła na brzegu łóżka. Podeszłam do stolika i napełniłam dwie szklanki wodą. Podałam naczynie dziewczynie. Stałam nad nią, ściskając w rękach swój napój i czekałam aż wreszcie powie mi co było nie tak.
- Boję się. Natalie tak bardzo się boję – mówiła, wlepiając pusty wzrok w do połowy pełną szklankę. – Wszyscy mówią, że po ślubie wszystko się zmienia. Zmienia się na gorsze. Nie jest tak jak dawniej. Na co komu ten ślub, skoro jest dobrze tak jak jest. Natalie, powiedz mi po co?
Wzięłam łyk wody i odłożyłam szklankę na nieduży, ciemny stolik. Kucnęłam tuż przy niej, opierając swoje dłonie o jej kolana ukryte pod kilkoma warstwami białej tkaniny.
- Caroline, ale ty nie wychodzisz za kogoś tam. Wychodzisz za mąż za Louisa Tomlinsona. Nie znacie się rok czy dwa. Przeżyliście ze sobą osiem lat. Mieszkacie razem, żyjecie ze sobą już tak długo. Co miałoby się zmienić? Chcesz mi powiedzieć, że kawałek błyszczącego metalu na serdecznym palcu wywraca cały świat do góry nogami? Sama posłuchaj jak bardzo niedorzecznie to brzmi.
Dziewczyna podniosła głowę i pozwoliła mi skierować na swoją buzię zielonkawe tęczówki. Uśmiechnęłam się delikatnie, licząc na to, że ona odwzajemni mój gest.
- Ja i ty, na zawsze my? – spytała wyciągając swoją dłoń w moją stronę. Złożyłam swój mały palec o jej.
- Ja i ty, na zawsze my – powtórzyłam z uśmiechem. Tym razem, kobieta uraczyła mnie widokiem swojej choć trochę rozpromienionej twarzy. Brakowało mi tego widoku, szczególnie w takim dniu jak tamten.
- Idę. Widzimy się za kilka minut w kościele. Masz być uśmiechnięta i szczęśliwa. To twój dzień – stwierdziłam i podniosłam się, kierując się w stronę drzwi.
- Nats – usłyszałam za plecami głos Caro.
- Co znowu? – odwróciłam się na pięcie.
- Bukietu zapomniałaś – oznajmiła, podając mi niedużą wiązankę. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Zawsze byłam zapominalska. Odkąd pamiętam, kiedy się po coś wracałam, słyszałam od mojego taty, że czego się nie ma w głowie, trzeba mieć w nogach. Tak, moje nogi były zdecydowanie zapracowane.

Po upływie kilku minut stałam już na kościelnym placu, czekając na przybycie panny młodej. Pan młody był już na miejscu. Zresztą, prawie wszyscy już dotarli. Na uroczystości zjawili się Amy z Paulem i małym Bradley’em, była Phoebe i Niall, a nawet Zayn ze swoją Alice i malutką Meg przyjechali.
- Ślicznie wyglądasz – szepnął ktoś tuż za mną, odrywając mój wzrok od zgromadzonych gości. Odwróciłam się i zobaczyłam stojącego tuż przy mnie Harry'ego.
- Ty też nie prezentujesz się najgorzej – skłamałam. Wyglądał niesamowicie, jak jeszcze nigdy. Prosty czarny garnitur, cienki ciemny krawat, biała koszula. Klasyka. Klasyka, która wprawiła mnie w zachwyt. – Jak tam Louis? – szybko zmieniłam temat.
- W porządku. Zdenerwowany jak nigdy, ale chyba przeżyje. Co u Caroline?
- Trzyma się. Nerwy też dają o sobie znać, ale da radę – stwierdziłam beztrosko. Byłam przecież pewna, że Caroline nie zrobi nic głupiego. Kto jak kto, ale nie ona. - Czekaj, coś tu nie gra – rzuciłam, wpychając Harry’emu nieduży bukiet w ręce. Sama za to majstrowałam przy jego przypince. Biała róża niechcący przekrzywiła się i niedbale wystawała z butonierki. Kiedy kwiat przypięty był już tak jak należy, poprawiłam czarny krawat. – Teraz jest idealnie – oznajmiłam, odbierając z jego rąk swój bukiet.
- Dziękuję – powiedział i cmoknął mój policzek. Nie wiedzieć czemu, jego gest w żaden sposób mnie nie zdziwił czy zszokował. Traktowałam to jako coś całkowicie normalnego. Może nawet trochę się za takimi całusami stęskniłam.
- Mam nadzieję, że masz obrączki – spytałam, kiedy Caroline z rodzicami zjawili się pod kościołem.
- Jasne, że mam.
- Czyli zaczęło się – powiedziałam, po czym błyskawicznie weszliśmy z Harrym do kościoła, zajmując odpowiednie miejsca, tuż przy ołtarzu.
Właśnie, zaczęło się. To chyba najlepsze określenie. Rozbrzmiał marsz Mendelssohna, a Caroline prowadzona przez swojego tatę powoli zmierzała w kierunku ołtarza. Louis stał na końcu kościoła cały roztrzęsiony. Nawet przez spodnie od ciemnego garnituru było widać, że jego nogi nieco drżały. Uśmiechnęłam się, rozbawiona ich zdenerwowaniem. Nie mieli nawet pojęcia jak bardzo im zazdrościłam, jak chętnie stanęłabym na ich miejscu. Nie rozumiałam ich podenerwowania. Nie wiedziałam, czego tak bardzo się bali. Przecież mieli siebie. Przecież mieli swoich najlepszych przyjaciół tuż obok. Czym mogli się martwić?
Ich przysięgi z trudem wydobyły się przez zaciśnięte z nerwów gardła. Miałam jednak wrażenie, że odrobinę się rozluźnili, kiedy stanęli naprzeciw siebie i patrząc sobie w oczy, wyznawali miłość.
Po wszystkim, wychodząc z kościoła zostali obsypani ryżem i dobniakami na szczęście. Widziałam, że kiedy opuścili już mury świątyni całe napięcie z nich zeszło. Znów byli sobą. Znowu stali się tą roześmianą, tak cholernie szczęśliwą parą, którą znałam już od liceum.
- Czego ja ci mogę życzyć, kiedy masz już wszystko? – spytałam, kiedy wypadła moja kolej składania życzeń. – Na zawsze. Po prostu już na zawsze – powiedziałam tajemniczo, jednak Caroline od razu zrozumiała. Życzyłam im tego szczęścia już na zawsze. Żeby czas stanął dla nich w miejscu. Już na zawsze.
Razem z Harrym krzątaliśmy się wokół młodej pary, odbierając od nich nagromadzone kwiaty i prezenty. Oni zaś, wciąż, nieustannie się uśmiechając, odbierali życzenia od wszystkich gości.
- Będziemy kiedyś tak szczęśliwi jak oni? – spytał Harry, kiedy stanęliśmy przy samochodzie, do którego pakowaliśmy wszystkie podarunki. Patrzyliśmy teraz w stronę tych dwojga farciarzy.
- Tak jak oni? Nie – oznajmiłam pewnie, jednak wciąż się uśmiechałam – Obiecałam mu, że będę szczęśliwa jeszcze bardziej i mam zamiar dotrzymać słowa.
- To dobrze. Dobrze, że nadal aż tak mu ufasz.
- Zawsze będę – powiedziałam, po czym po raz kolejny ruszyłam nowożeńcom z „prezentową odsieczą”.

Uroczystość odbywała się na otwartej przestrzeni. Nie wiem, czy Caroline zrobiła to dla siebie, bo od zawsze podobały jej się takie wesela, czy może trochę dla mnie, a właściwie dla Liama. Lubiłam wierzyć, że choć w pewnym stopniu o nim pomyślała, że chciała, abyśmy mieli nad sobą niebo, żeby on mógł na nas patrzeć bez żadnych przeszkód.
Tort był już pokrojony, stoły uginały się pod ciężarem jedzenia i butelek z trunkami, a muzycy zaczynali grać. W końcu całkiem się ściemniło, a zabawa rozkręciła się na dobre.
Odeszłam na bok i odchyliłam głowę w tył, kierując swój wzrok na ciemnogranatowe niebo pokryte złocistymi punktami.
- Żałuj, że cię tu nie ma – powiedziałam po cichu.


~ ~ ~ ~ ~ ~ 
Małymi kroczkami zbliżamy się do końca.
Jeszcze troszkę.
Lubię te końcowe rozdziały.
Bo czasem to, co miało być końcem to tylko chwila przerwy.
Przerwy uczą doceniać.

2 komentarze:

  1. Matko, jak to szybko minęło, już ślub Caro ;-; Czekam na cd relacji Nats-Hazza c:

    OdpowiedzUsuń
  2. Jej, juz nie mogę się doczekać następnego rozdziału! <3 chce żeby Nats była szczesliwa, nawet z Hazzą, jednak tesknie za Liamem. Wolałabym zeby żył :'(

    OdpowiedzUsuń