niedziela, 5 października 2014

19. Nie zapomniałam

- To bardzo boli, prawda? To wciąż boli? – usłyszałam. Nie zorientowałam się, że ławce schowanej między niedużymi krzewami, siedział Harry. Jego obecność mnie nie speszyła. Nie uciekałam stamtąd w obawie, że wziąłby mnie za wariatkę. Nie miałam z nim kontaktu przez tyle lat. Odzywaliśmy się do siebie dopiero od dwóch miesięcy, a ja tak bardzo mu ufałam. Nie musiałam uczyć się ufać mu od nowa. Czułam jakbym nigdy nie straciła tego dawnego zaufania, jakby ono przez cały ten czas było gdzieś wewnątrz mnie.
- Boli, ale można się przyzwyczaić. Czasem jest tak, że jak na chwilę przestaje boleć to czuję się aż dziwnie, może nawet dopadają mnie wyrzuty sumienia. Potem przypominam sobie, że przecież mam być szczęśliwa, że to mu obiecałam, a szczęście nie wymaga tego bólu. On nie kazał mi cierpieć… - mówiłam, nie ruszając się z miejsca. – Mogę? – spytałam wskazując ławkę. Nie usiadłam. Śmiało się na niej ułożyłam, kładąc głowę na kolanach mężczyzny. Dzięki temu mogłam do woli wlepiać wzrok w ciemne sklepienie.
- Zmieniłaś się, wiesz? – zagadnął mnie. – Nie wiem, co z tobą jest Nats, ale nie jesteś już taka sama jak w liceum.
- Po prostu minęło trochę czasu. Jakieś sześć, siedem lat? Nie wiem, przestałam już liczyć – zaśmiałam się.
- Nie, nie, chodzi chyba o to, że nie spodziewałem się, że ty, że wiecznie niepoważna Nats jest w stanie dorosnąć, zmienić się w dojrzałą, choć wciąż odrobinę szaloną, Natalie Watts. To dobrze, że się zmieniłaś. To dobrze, że zmieniłaś się dzięki niemu.
Spojrzałam na jego twarz. Dla mnie Harry nie zmienił się ani trochę. Może tylko odrobinę zmężniał i nie zaczesuje sobie już tej swojej grzywki na pół czoła. Poza tym jest takim samym Stylesem jakiego poznałam w liceum. Wciąż miał identyczne oczy. Roześmiane, błyszczące, radosne. Wciąż tak samo szmaragdowe jak kiedyś.
- Patrzysz czasem w niebo? – spytałam, jednak wcale nie oczekiwałam odpowiedzi. – Ja patrzę bardzo często. Wierzę, że Liam tam jest, że mnie słucha, że na mnie patrzy. Dużo z nim rozmawiam. Może to nienormalne, ale wierzę. Harry, czy to nienormalne, że wierzę? – spytałam, prostując się na ławce. On spojrzał na mnie tymi swoimi cudownymi oczyma i uśmiechnął się pod nosem.
- Natalie, każdy w coś wierzy. To nie jest nienormalne czy dziwne. Wiara jest nam potrzebna. Każdy wierzy – zaczął ogólnikowo, by po chwili powiedzieć coś o sobie – Wiesz w co ja wierzyłem? Nadal wierzę. W ciebie, Natalie. Czy to dziwne jeśli powiem, że dla mnie jesteś jedyną rzeczą wartą tej całej wiary?
- Wszyscy jesteśmy dziwni, Styles. My może trochę bardziej niż inni. Może ta wiara w ludzi nas kiedyś zgubi, ale tylko oni są tego warci. Tylko oni.
Harry położył swoją dłoń na moim policzku, a drugi musnął swoimi ustami. Czując jak ciepła była jego ręka, przyłożyłam do niej swoje zmarznięte palce. Ułożyłam drugą dłoń na jego ramieniu. Harry zbliżył do siebie nasze twarze. Oparłam swoje czoło na jego. Przymknęłam oczy. Od tak dawna nie czułam się tak bezpiecznie.
- Brakowało mi ciebie – szepnęłam, czując na wilgotnych ustach jego oddech. Powoli, nie spiesząc się zbliżaliśmy do siebie swoje wargi. Pocałunki tak delikatne jak jeszcze nigdy dotąd. Nieśmiałe, jakby jakikolwiek gwałtowny ruch miał wystraszyć któreś z nas. Jego ciepło otuliło mnie pod gwiaździstym niebem. Nie wiedziałam, w który świat wierzyć, który świat wybrać. Żyłam tu i tam, tam i tu jednocześnie.

Mówi się, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Brednie. Żadna rzeka nie jest już przecież tą samą, jaką była kiedyś. Gdyby tak było, oznaczałoby to, że nic się nie zmienia, że wszystko na wieczność pozostaje takie samo. Tymczasem jest zupełnie inaczej. Zmiany dotyczą wszystkiego i wszystkich. Ci, którzy pozostają tacy sami, nie żyją. Oni istnieją, ale nie żyją. Nie uczą się niczego nowego, nie przeżywają niczego szczególnego. Oni po prostu są.
Zmienia nas każde doświadczenie z osobna i wszystkie razem. Zmieniają nas inni ludzie. Zmienia nas otoczenie. Nic nie pozostaje takie jak kiedyś. Sądzę, że to dobrze. To pozwala nam próbować jeszcze raz. Próbować jeszcze raz poukładać wszystko w całość. Próbować jeszcze raz z tym samym, ale przecież zupełnie innym człowiekiem. Zaryzykowałam, wierząc w te wieczne zmiany.

Wszystko zaczęło się układać, prostować. Harry był przy mnie, ja byłam przy Harrym. Styles na dobre porzucił Glasgow. Dla mnie. Wszystko było normalnie, kiedy byliśmy razem. Gdy tylko zostawałam sama, przenosiłam się do mojego świata, do Liama.
Rok po ślubie Caro i Louisa, postanowiliśmy z Harrym zamieszkać razem. Na początek miała nam wystarczyć moja kawalerka.
Zawsze, kiedy niczego nieświadomy Harry spał w najlepsze, ja siadałam na wielkim parapecie, podkulałam nogi i rozmawiałam z Liamem. Choć przez chwilę, choć przez kilka minut musiałam do niego mówić. Wtedy czułam, że był przy mnie. To pozwalało mi o nim nie zapomnieć. Byłam wariatką, która nocami rozmawiała z księżycem i gwiazdami. Straciłam rozum dla tych nocnych świecidełek.
Nigdy nie opowiadałam Harry’emu o mnie i Liamie. Chciałam, aby ta część mojego życia pozostała tylko moja. Moja i Liama. Nie potrafiłam się jednak powstrzymać przed pokazaniem Harry'emu najcudowniejszego miejsca na ziemi, mojej oazy, która zawsze pomagała mi odzyskać równowagę, utracony spokój. Ta magiczna kawiarnia.
Lubiłam tam przesiadywać. Zawsze usadawiałam się w kącie lokalu, tuż przy ogromnej szybie. Ciepłe promienie jesiennego słońca muskały moje policzki, a ja bezwstydnie wpatrywałam się w zgromadzonych w lokalu ludzi. Lubiłam na nich patrzeć, obserwować te wszystkie niewinne znajomości zawiązujące się przy kawiarnianej ladzie. Te pierwsze, tak bardzo niepewne spojrzenia, przeradzające się z czasem w coraz śmielsze gesty. Te wszystkie niewinne flirty i delikatne uśmieszki. Nie wiedziałam czy te znajomości potrwają kilka lat czy kilka chwil. Nie miałam pojęcia czy przerodzą się w wielkie miłości, namiętne romanse czy też skończą się na zwyczajnej przyjaźni. Nie umiałam stwierdzić czy ci ludzie zapamiętają się na całe życie, czy też następnego dnia o sobie zapomną. Nie miałam żadnej wiedzy na ich temat, a mimo to uparcie dostrzegałam w nich siebie i Liama. Mniejsze i większe cząstki naszych zachowań, tych cudownych małych gestów, którymi codziennie obdarzaliśmy siebie nawzajem. Uśmiechałam się pod nosem. Przypominałam sobie te wszystkie wspaniałe chwile, które spędziłam z Liamem. Ogarniała mnie wtedy jakaś dziwna ulga, przyjemne ciepło otulało całe moje ciało.
W pewnym momencie przy wejściu pojawiła się znajoma twarz. Podniosłam się z krzesła, wypiłam ostatni łyk ostygłej kawy i ruszyłam do postaci, stojącej przy drzwiach. Mężczyzna obdarzył mnie ciepłym uśmiechem.
- Lecimy? – spytał Harry, przeczesując palcami swoje kręcone włosy.
- Jasne – odparłam, szeroko się uśmiechając. Wyszliśmy na zewnątrz. Stanęłam i odetchnęłam głęboko. Żółcie, czerwienie i pomarańcze malowały jesienny krajobraz uniwersyteckiego parku otaczającego kawiarnię. Ostatnie w tym roku promienie słońca przyjemnie ogrzewały moją twarz, a delikatny wiatr subtelnie poruszał cienką chustką luźno owiniętą wokół mojej szyi. Zwróciłam oczy na czyste, błękitne niebo.
- Kocham Cię – szepnęłam pod nosem. Nie jestem nawet pewna czy z moich ust wydobył się jakikolwiek dźwięk. Po prostu nimi poruszyłam. Byłam jednak pewna, że moje słowa dotarły do adresata. Wiedziałam, że Liam mnie słyszał. Czułam, że był przy mnie i mnie wspierał. Miałam pewność, że chciał dla mnie jak najlepiej, że pragnął mojego szczęścia.
- Idziesz czy masz tutaj jeszcze coś do załatwienia? – zagadnął Harry, stając teraz blisko mnie.
- Idziemy – odparłam pewnie. Niemal momentalnie poczułam jak splata nasze dłonie. Spojrzałam w jego jasne, jak zawsze radosne oczy. Szliśmy naprzód, trzymając się za ręce. Drzewa zmieniały kolory liści. Słońce świeciło inaczej niż zwykle. My zmienialiśmy się z każdym dniem. Tak, zostawiliśmy przeszłość za sobą, jednak nie mieliśmy zamiaru o niej zapomnieć. Nigdy nie zapomnieliśmy skąd przyszliśmy. Nigdy nie zapomnieliśmy wszystkich tych, którzy w przeszłości przez dłuższy i krótszy czas dotrzymywali nam kroku. Nigdy nie zapomnieliśmy. Ja nigdy nie zapomniałam.


~ ~ ~ ~ ~
Ostatni rozdział.
Jesienny, ckliwy i nostalgiczny.
Został jeszcze epilog, czyli moja ulubiona część opowiadania.
Lubię jeszcze jesień i długie, zimne wieczory.
Za tydzień zniknę.
Ale to dopiero za tydzień.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz