niedziela, 21 września 2014

17. Tyle, koniec historii.

- Natalie, a co u ciebie? Nie wierzę, że Watts przyszła sama! – rzucił ktoś z drugiego końca stołu. Zaparłam się w sobie, zacisnęłam dłonie w pięści i ze spokojem, może nawet z uśmiechem na ustach zaczęłam odpowiadać na zadane mi pytanie.
– Byłam zaręczona. Przez sześć lat żyłam w związku z mężczyzną moich snów. Już niedługo miał się stać moim mężem. Liam. Zawsze lubiłam to imię – zaczęłam się rozmarzać i powoli tracić nad sobą kontrolę. Szybko spoliczkowałam się w myślach i wróciłam do pionu – Ale życie nie jest słodkie, wiecie? Pijany kierowca mi go zabrał. W jeden wieczór zabrał mi wszystko – spojrzałam na ich spanikowane twarze. Postanowiłam dobić ich jeszcze bardziej – Liam nie żyje od pół roku. Straciłam narzeczonego, marzenia o białej sukni, pięknym domu i cudownych dzieciach. Tak po prostu.
Wpatrywałam się w tę bezsilność, zaskoczenie i litość wypisane w ich oczach. Wzięłam łyk wina. Najchętniej jednym duszkiem opróżniłabym całą butelkę. Od początku wiedziałam, że przyjście tam było złym pomysłem. Znowu wszyscy będą mi współczuli. Wolałam tego uniknąć.
- Ja też jestem sam, moje marzenia też zostały tylko marzeniami – rzucił Harry. Zerknęłam w jego stronę. Po raz pierwszy tego wieczoru nasze spojrzenia się ze sobą spotkały. Poruszyłam ustami, wymawiając nieme „dziękuję”. Byłam mu wdzięczna, że odwrócił uwagę wszystkich od mojej osoby. – Nie dostałem się do reprezentacji kraju i w sumie na tym się skończyło. Nie było już zawodów, olimpiad, mistrzostw. Byłem tylko ja, taki Harry, który całkiem nieźle umie pływać. Wiedziałem, że chciałbym spędzić całe życie na basenie i w sumie wyszło na moje. Jestem instruktorem pływania, prowadzę zajęcia z dziećmi, jakieś rehabilitacje w wodzie i takie sprawy. Ogólnie jest całkiem nieźle.
Mówił tylko o pracy. Tylko o pływaniu. Miałam wrażenie, że w tamtym momencie ujawniało się to, co jest dla każdego najważniejsze, czym może się pochwalić. Dla niektórych to była praca, a dla pozostałych rodzina i dzieci. Zazdrościłam im. Też chciałam pochwalić się tym, że za niedługo wychodzę za mąż. Spojrzałam na szmaragdowy pierścionek, który nadal nosiłam na swoim palcu. Tylko tym mogłam się teraz pochwalić.
- To teraz chyba przyszła pora na małe ogłoszenie – zaczął Louis. Razem z Caro wstali ze swoich miejsc – W październiku będzie nasz ślub i byłoby nam niezmiernie miło gdybyście się na nim zjawili. Wiemy, że mieszkacie daleko i w ogóle, ale mimo to mamy nadzieję, że zaszczycicie nas waszą obecnością.
- Żeby było jak dawniej – powiedziała Caro, zerkając na mnie ukradkiem. Czy to miało coś znaczyć? Czy ona kierowała swoje słowa w szczególności do mnie?
Wszyscy natychmiast zaczęli bić brawa i gratulować narzeczonym. Znowu ta tak bardzo raniąca mnie atmosfera nieskończonego szczęścia. Cieszyłam się, naprawdę cieszyłam się, że Caro jest szczęśliwa, że bierze ślub. Jasne, że się cieszyłam. To było po prostu za dużo szczęścia jak na jeden wieczór. Czułam się jak ostatni nieudacznik. Nie mogłam pochwalić się rodziną czy chociażby narzeczonym. Rehabilitantka w klinice też brzmiałaby dużo lepiej niż masażystka w salonie urody. Nie osiągnęłam nic. Byłam nikim.
Wkrótce towarzystwo zaczęło się dzielić, mieszać ze sobą. Nie chciałam rozmawiać ze swoimi starymi znajomymi. Chciałam uciec jak najdalej. Stan świętego spokoju też w sumie byłby satysfakcjonujący. Podniosłam się i ruszyłam do baru.
- To samo – powiedziałam do barmana, prezentując opróżniony kieliszek.
- Wolno ci?
- Dzisiaj nie prowadzę, więc tak, wolno mi – odpowiedziałam i odwróciłam się do nieznajomego. Stał przy mnie Harry. Tak po prostu, jak kiedyś.
- Przykro mi… - już chciał zacząć mówić jak to bardzo jest mu przykro z powodu śmierci Liama, jak niezwykle mi współczuje, jak bardzo musiałam cierpieć. Pewnie w jego planach było jeszcze coś w stylu, że nikomu by tego nie życzył albo że nie zasłużyłam sobie na taki cios. Brednie. Bzdury. Czcze gadaniny!
- Dosyć – powiedziałam stanowczo. – Jeszcze jedno słówko albo spojrzenie o litości i współczuciu, a nie wytrzymam. Błagam, oszczędź. Tak, ja wiem, że wam wszystkim jest tak bardzo przykro z powodu jego śmierci. Fajnie. Miło mi. Tylko co z tego? Po co mi to wiedzieć? Nie chcę tego non stop rozgrzebywać. Zginął, nie ma go, jestem sama. Tyle. Koniec historii! – mówiłam podniesionym tonem, a on spokojnie słuchał. Czekał aż napad złości minie. Czekał aż się zmęczę. Czekał aż wyrzucę z siebie to wszystko. Po prostu czekał. Zawsze tak robił.
- Tak, u mnie też nie najlepiej – stwierdził w końcu. Nie pytając mnie o zdanie, wygodnie usadowił się obok mnie na barowym krześle i opowiadał mi o swoich licznych, ale nieudanych związkach. Nie jestem nawet pewna czy kilkutygodniowe znajomości można nazwać związkami. Najdłuższa relacja Stylesa z kobietą trwała, uwaga, uwaga, pięć tygodni. Nie miałam pojęcia po co ze mną rozmawiał, dlaczego ze mną siedział, czemu mi o tym wszystkim opowiadał. Jego obecność powinna mnie drażnić, ale wcale tak nie było.
- Tośmy się dobrali – wypaliłam. – Dwójka z najbardziej pogruchotanym i rozwalonymi życiorysami.
Zaśmialiśmy się. Spojrzałam na jego twarz. On nieśmiało złapał mój wzrok.
- Wiesz, ale oczy masz dalej takie same – oznajmiłam z delikatnym uśmiechem. Wlepiałam swoje źrenice w te jego szmaragdowe tęczówki. Znałam je na pamięć.Wydawało mi się, że chciał coś odpowiedzieć, ale ostatecznie przymknął tylko lekko uchylone wargi.
- To teraz nasz szkolny band zapraszamy na scenę! Sprawdzimy, czy dalej macie takie zdolności – stwierdziła Phoebe, stojąca przy mikrofonie na niewielkim podwyższeniu. Harry nie ruszył się z miejsca na jej wyzwanie.
- A ty na co czekasz? Zaproszenie mają ci wysłać? – spytałam z wyrzutem.
- Nie chcę tam iść. Już nie umiem śpiewać – odburknął wymijająco.
- Jasne, jasne. Masz tam iść i pokazać im kawał dobrego wokalu. Tak jak wtedy, tak jak w liceum. No dalej – prosiłam. Nie byłam pewna czy moja prośba okaże się skuteczna.
Chwilę później całe grono zebrało się na scenie. Przy pianinie siedział Dean, Paul i Niall trzymali w rękach gitary, a Zayn, Louis i Harry stali z mikrofonami w dłoniach. Jako pierwszy zaczął śpiewać Louis. Oczywiście wybrał nieśmiertelne „Just the way you are” i zaśpiewał je tylko i wyłącznie dla Caroline. Tak bardzo szczęśliwi. Szczęście tak bardzo dla mnie nieosiągalne. Jako drugi zawładnął sceną Malik. Nawet nie wsłuchiwałam się w to jak śpiewał. Czułam się słaba, jakbym zaraz miała upaść i zniknąć. Od tak dawna tego pragnęłam zniknąć, rozpłynąć się. Po prostu umrzeć i dołączyć do Liama. Czemu nie chciałam upaść i poddać się temu uczuciu? Zaczynały mnie łapać jakieś wątpliwości? Co mnie tutaj trzymało?
Miałam już dosyć tej sielanki, tego szczęścia, które cisnęło się na mnie z każdej strony. Rzygałam już tą słodką atmosferą, tymi promiennymi uśmiechami, tą wszechobecną radością.
Z zamyślenia wyrwała mnie dłuższa chwila ciszy, która zapanowała wokół mnie. Zaczęłam się rozglądać, zastanawiając się, co się działo. Harry rozmawiał z Niallem i Deanem. Pewnie tłumaczył im piosenkę, którą sobie wybrał. Padł na mnie blady strach, kiedy Harry w końcu stanął przodem do widowni. Czułam, że coś szykował. Szykował coś na mnie.Bałam się, że nie udźwignę kolejnego ciosu. Już nie, już wystarczy.
Z kąta sali zaczęła rozchodzić się przyjemna, powolna melodia. Uspokajające dźwięki nie zwiastowały niczego złego. Wręcz przeciwnie, uspokoiły mnie, uśpiły moją czujność.
- Stoisz naprzeciwko mnie. Czekam, trudniej mi oddychać - zaczął nieco stremowany. Nie musiał niczego udawać. Wszyscy, łącznie ze mną dokładnie wiedzieli do kogo kierował swoje słowa.
- Nie pozwól mi odejść, bo mam dosyć czucia się samotnym - kolejne wersy z pozoru niewinnej piosenki, wbijały się we mnie coraz mocniej.
Harry bezlitośnie pastwił się nade mną, a ja czułam jak wlepiał we mnie swoje szmaragdowe tęczówki. To już nie była kolejna szpilka. To było bezczelne miażdżenie, rozrywanie, deptanie mojego serca. Styles swoim głosem z niebywałą łatwością ciął je na maleńkie kawałki. Nie potrafiłam tam usiedzieć. Postanowiłam wyjść na zewnątrz, zanim z mojego ciała ujdzie zbyt dużo krwi.
Ogarnęło mnie nieco chłodniejsze powietrze. Nie było ulgi. Nie uspokoiłam się. Po moich policzkach zaczęły cieknąć łzy. Poczułam jak ktoś mnie przytula. Caroline. Wtuliłam się w jej ramię i zaczęłam płakać. Nie przejmowałam się rozmazanym makijażem. Miałam w nosie to, że ktoś może mnie zobaczyć.
- Już. Spokojnie. Jestem przy tobie. Już, spokojnie - powtarzała w kółko jak modlitwę, która miała mnie uspokoić.
- Caro… Caro po co tutaj przyszłam? Przecież wiedziałam, że to tak się skończy. Wiedziałam. Caro, znowu jestem słaba, tak bardzo słaba. Czy już całkiem mi odbija? – spytałam dziewczynę. Już otwierała usta, już zbierała się, by mi odpowiedzieć, ale zza jej pleców odezwał się znajomy głos.
- Ja przyszedłem. Nie żałuję.– odezwał się głos Harry’ego. Spojrzałyśmy z Caro w jego stronę. Dziewczyna przytuliła mnie po raz ostatni i, nie mówiąc ani słowa, zostawiła nas samych.
- Wiesz czego żałuję najbardziej? Tego, że cię wtedy zostawiłem, że wyjechałem na te pieprzone studia do Glasgow - mówił wyraźnie skruszonym głosem, zbliżając się do mnie.
-  Przestań – powiedział spokojnie, kiedy zauważył jak uparcie ocieram policzki z łez i złapał mnie za nadgarstki – Wiem, że to boli. Wiem, że pewnie nigdy nie pokochasz mnie tak jak jego. Wiem, że już zawsze będziesz o nim pamiętała. Ale nie proszę o wiele. Pozwól mi się tobą zaopiekować, Nats. Proszę.
Uspokajał mnie ton, z jakim się do mnie zwracał. Przytuliłam go najmocniej jak tylko umiałam. On objął mnie swoimi silnymi rękoma, a jedną dłonią gładził moje włosy. Poczułam jak przykłada swoje ciepłe usta do czubka mojej głowy.
- Tęsknię za nim, Harry. Brakuje mi kogoś tylko mojego, tylko dla mnie – szepnęłam po cichu.
- Zawsze byłem tylko twój. Będę dalej. Będę twój przy tobie jeśli tylko mi na to pozwolisz.
Niepewnie wydostałam się z jego uścisku. Chwyciłam jego dłonie i oplotłam je swoimi. Przyłożyłam je do ust i delikatnie pocałowałam. Dokładnie tak jak kiedyś on całował moje, próbując zatrzymać mnie przy sobie. Chciałam mieć pewność, że będzie tuż obok mnie. Bałam się, że zniknie. Zniknie tak jak Liam. Obiecywał, że będzie już na zawsze. „Na zawsze”. To takie niepewne. Jak długo trwa to magiczne „na zawsze”? Każda dziewczyna zawsze chce usłyszeć to nic nieznaczące „na zawsze” tuż po „kocham cię”. „Na zawsze” nie znaczy nic. Jest tylko pustym terminem, po upływie którego jedno z was zniknie. Prędzej czy później. Zniknie.


~ ~ ~ ~ ~
To jeszcze nie koniec,
choć to już końcówka.
A potem jedno z nas zniknie.

3 komentarze:

  1. Ja wiedziałam że oni prędzej czy później skończą razem!!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Przepraszam bardzo, czy ja sie nie wyrazilam jasno, prosze o zmartwych wstanie Liama ! Nie no zarcisz xd Genialnie, ze Nats i Hazz sa razem :**

    OdpowiedzUsuń
  3. Okej. Pokazać ci (wam) jak się teraz czuję? Mniej więcej tak :OOOOOOOOO i tak >.> i tak O.O i może jeszcze tak :(. Troszkę tak *-* i tak <3 ale z grubsza to pierwsze. Już nie bawię się w gimbusa i teraz zacznę wszystko wyrażać słowami. No więc, zaczynając od samego początku: Wiedziałam, ze Natalie będzie silna! Choć trochę dała im popalić, biedni nic nie zrobili, po prostu są szczęśliwi. Ale to jeszcze nie dlatego ta pierwsza buźka. To akurat było dobre, Natalie pokazała pazurki. Te wszystkie reakcje bardziej tyczyły się końcówki. Ja rozumiem, że Nats teraz kogoś potrzebuje, że jest samotna, bo przez sześć lat miała drugą połówkę na wyciągnięcie ręki. Ale Harry? Ona go zostawiła, był jakiś powód. Stąd :O Teraz dalej, Harry też miał fatalne życie. Najdłuższy związek pięć tygodni? Jezu, współczuję, że nigdy nie trafił na tą odpowiednią. Ach, nie, zaraz - trafił na Natalie, ale wyjechał na studia. Rzeczywiście, to wszystko układa się w logiczną całość, kiedy dłużej się nad tym pomyśli i weźmie pod uwagę upływ czasu. Teraz może wyjaśnię skąd to :( i to O.O Otóż, kiedy tylko zaczęłam ten rozdział i przeczytałam imię Harry'ego, w głowie zaczęłam nucić Dont let me go. I w takim momencie dowaliłaś mi tą piosenką tak mocno, że znowu prawie się poryczałam, bo ten utwór zawsze, ale to zawsze wywołuje we mnie ogrom emocji. A jeszcze w powiązaniu z Twoją historią, to już szkoda słów. Po prostu magia. A teraz ostatnie uczucia czyli *-* i <3 Tak więc, jak już kiedyś mówiłam, gdzieś tam w głębi serca wciąż lubię Hazzę. Zawsze był słodki i uroczy i choć trochę pokopało mu się z Nats przez ten wyjazd, to nie znaczyło, że zrobił coś złego. Co więcej, ciekawa jestem czy gdyby Hazza nigdy nie wyjechał... oni byliby wciąż razem, prawda? Tak mi się wydaje, że może wtedy nie zwróciłaby takiej uwagi na Liama, gdyby nie czuła się taka... osamotniona? Widywała Stylesa tak rzadko, a co to za miłość przez internet? Nie wiem, czy dobrze wszystko pamiętam, bo tamte rozdziały czytałam bardzo dawno, ale naprawdę wydaje mi się, że Hats wciąż by górowało. No więc, intryguje mnie ciąg dalszy, ale na dzisiaj niestety kończę, bo już po północy. Wybacz ten dziwny komentarz, już późno, a czasem po 22 włączają mi się takie dziwactwa.
    Pozdrawiam, ślę buziaki,
    Martis.

    OdpowiedzUsuń