Teraz żyłam w otoczeniu bladoniebieskich ścian mojego głównego pokoju. Po lewej stronie od wejścia postawiłam ogromną jasną szafę, w której upchałam większość moich rzeczy. Na wprost od drzwi do mieszkania znajdowała się nieduża kuchnia. Nie było granicy między jednym a drugim pomieszczeniem, co dawało wrażenie przestrzeni. Jedynym oddzielonym od wszystkiego pokojem była łazienka. Jej ściany pokrywały oliwkowe kafelki, a podłogę wyścielały jasne, prawie białe płytki.
Największy pokój składał się głównie z granatowej wersalki i pasujących do niej dwóch foteli. Pomiędzy siedziskami stał niewysoki stolik, a przy naprzeciwległej ścianie ustawiłam telewizor i kilka szafek, pozwalających trzymać drobniejsze sprzęty. Lubiłam wnętrze tego urządzonego zupełnie po mojemu mieszkania.
Pewnego późnego wieczoru wróciłam wykończona z pracy. Już miałam zasnąć, ale zadzwoniła do mnie Caroline.
- Dostałaś maila?! – niemal krzyknęła do telefonu cała rozradowana.
- Jakiego znowu maila? Nie wiem, nie sprawdzałam dzisiaj poczty - mruknęłam niewyraźnie. Jedyne na co miałam ochotę to pójść spać. Wyjątkowo męczące dni w pracy potrafiły dać mi w kość.
- To ja ci powiem! – entuzjazm nadal jej nie opuszczał – Nasza licealna paczka organizuje zjazd. Niall z Phoebe się tym wszystkim zajęli. Ściągają Zayna, Harry’ego, Deana i całą resztę!
Zamarłam. Nie miałam pojęcia, co powinnam odpowiedzieć. W mojej głowie panowała teraz na przemian pustka i ogromny chaos, z którego próbowałam wyciągnąć jakieś logicznie brzmiące zdanie.
- Natalie? Jesteś tam? – spytała po dłuższej chwili ciszy w słuchawce.
- Tak, tak… - powiedziałam tak cicho, że nie byłam nawet pewna czy dziewczyna to usłyszała. – Wiesz, jestem zmęczona. Chciałabym iść spać. Odezwę się jutro – dodałam, wciąż utrzymując swój zdezorientowany ton. Nie czekając na odpowiedź, przerwałam połączenie. Padłam na łóżko. Odechciało mi się spać. Wpatrując się w sufit, myślałam o tym wszystkim, co zdarzyło się w liceum. W mojej głowie plątał się teraz Zayn i jego wiecznie naburmuszona mina. Na dobre we wnętrzu mojej czaszki rozgościł się Harry z tymi swoimi radosnymi oczyma i uroczym uśmiechem zawsze ozdobionym przez dwa dołeczki.
- Liam… co ja mam zrobić? Boję się tam iść wiesz… Boję się - oznajmiłam, kiedy odwróciłam głowę w stronę okna. Księżyc tej nocy był wyjątkowy, czym przykuł moją uwagę. Podeszłam do dużej szyby i oparłam się o parapet. Na ciemnym niebie widniało ogromne półkole. Idealna połowa księżycowej tarczy zaglądała w moje okno.
- Serio? Serio sądzisz, że to dobry pomysł? – szepnęłam po raz kolejny. Spuściłam wzrok. – A jeśli on już nic…
Nie wiedziałam, co powinnam myśleć o idealnej połowie księżyca, widocznej za oknem. Nie byłam pewna czy traktować ją jak znak czy może zwyczajny zbieg okoliczności.
- Co może znaczyć przepołowiony księżyc? Przecież to tylko księżyc! Nie, Natalie Watts, ty dobrze wiesz, co to znaczy – znowu mówiłam sama do siebie. Próbowałam się oszukać, wmówić sobie, że wcale nie wiem, co taki a nie inny kształt księżyca mógł znaczyć. Wiedziałam bardzo dobrze. Żółtawy, idealnie przepołowiony księżyc. Dokładnie taki sam widziałam, kiedy ostatni raz kochałam się z Harrym. Pamiętam jak w środku nocy wyszłam na balkon i po cichu szeptałam w stronę jasnego półkola. Miałam wtedy nadzieję, że mój szept przywoła do mnie Liama, że Liam mnie stamtąd zabierze.
Tak jak wtedy, tak i teraz Liam nie mógł mnie do siebie zabrać. Jestem pewna, że on chciał, abym pogodziła się z Harrym. Tylko czego chciałam ja?
- Caro? Ale co ty tu robisz? – spytałam zaspanym głosem, otwierając przed gościem drzwi. Dopiero co wygramoliłam się z łóżka. Miałam na sobie kolorową piżamę, a włosy sterczały w każdą możliwą stronę.
- Musiałam zainterweniować – powiedziała poważnie, wchodząc do środka. Od razu, nie pytając o zgodę, przeszła do głównego pokoju i usiadła na jednym z foteli. – Widzę, że nie chcesz iść na ten zjazd. Nie pozwolę ci tam nie pójść. To będzie taki twój pierwszy towarzyski sprawdzian przed moim weselem. Ja wiem, że to nie będzie łatwe, ale skoro na dobre masz wrócić do świata to w takich imprezach też musisz uczestniczyć. Bywa! – wyrecytowała jednym tchem. Oparłam się o lodówkę i wpatrywałam się w nią rozbawionym wzrokiem. Przyszła tutaj w naprawdę bojowym nastroju.
- Nic nie odpowiesz? – ponaglała mnie.
- A co mam ci powiedzieć? Wcale nie miałam zamiaru tam nie iść – stwierdziłam, ale po chwili zadałam sobie sprawę, że to nie jest cała prawda – Dobra, na początku jak usłyszałam o tym pomyśle to wcale a wcale mi się to nie spodobało. Przespałam się z tym i doszłam do wniosku, że to może być całkiem niezły pomysł. Coś jeszcze, mamo?
- Grzeczna dziewczynka. Możesz mi zrobić kawę – powiedziała z wyraźną ulgą. Dopiero wtedy się rozluźniła i pozbyła się tego całego uroczystego tonu.
Nie byłam pewna czy decyzja o udziale w naszym spotkaniu jest właściwa. Do samego końca walczyłam z samą sobą, ze wszystkimi wątpliwościami. Pewnie nie pojawiłabym się wśród znajomych i przyjaciół z licealnych czasów, gdyby nie Caroline. Dziewczyna zaciągnęłaby mnie tam siłą gdyby było trzeba.
Tak naprawdę nie bałam się konfrontacji z Zaynem, myśl o spojrzeniu Harry’emu w oczy nie wzbudzała we mnie przerażenia. Najbardziej obawiałam się, że zacznę płakać. Bałam się, że tak po prostu rozpłaczę się przy nich wszystkich. Przerażała mnie myśl o rozmazanym tuszu, spływającym po moich policzkach. Chciałam im pokazać, że nadal jestem tą samą tak bardzo silną Natalie Watts. Postawiłam sobie za zadanie udowodnić im, że stałam się nawet jeszcze silniejsza.
Starałam się nie dać po sobie poznać, że idę tam z dłońmi ciasno zwiniętymi w pięści i z mocno zaciśniętymi zębami. Przez cały czas oddychałam głęboko i równomiernie. Weszliśmy z Caroline i Louisem do niedużego klubu. Niall z Phoebe już tam byli. Do naszej dyspozycji był niemal cały lokal. Muzyka leciała gdzieś w tle jednak nie zagłuszała rozmów.
- Moje gratulacje! Kiedy masz termin? – spytałam, spoglądając na zaokrąglony brzuch Phoebe.
- W listopadzie – odparła z uśmiechem.
- Już za trzy miesiące – wtrącił Niall. Miał wtedy zostać tatą, więc odliczał każdy dzień, przybliżający go do tego wydarzenia.
Wkrótce zaczęli schodzić się pozostali członkowie naszego, niegdyś młodocianego, klanu. Oczywiście zawitali ci, z którymi od zawsze miałam nieco lepszy kontakt niż z innymi. Deana prawie nie poznałam. Z dobrze wyglądającego chłopaka, stał się oszałamiająco przystojnym mężczyzną. Wciąż miał swoje jasnobrązowe, nieustannie skrzące się oczy. Nadal na jego policzkach widniał kilkudniowy zarost, ale teraz był gęstszy i zdecydowanie mocniejszy niż ten, który znałam kiedyś. Mężczyzna zafundował sobie także nieduże tunele w uszach i kilka tatuaży, z których moją uwagę najbardziej przykuł ten, znajdujący się u góry klatki piersiowej, między obojczykami. To wszystko niebywale do niego pasowało. Może i stylizował się na złego chłopca, jednak jego twarz wciąż pozostała przyjazna i sympatyczna.
- Chwal się, co teraz robisz – zagadnął go Louis.
- Pracuję w studio nagraniowym. Tak, tak, całe życie z muzyką – zaśmiał się – Ale nie nagrywam swoich kawałków, bez obaw. Siedzę przy panelu pełnym najróżniejszych przełączników, ze słuchawkami na uszach i staram się, aby wszystko wyszło jak najlepiej – podsumował. Z pracą mu się poszczęściło, ale z życiem osobistym już nieco mniej. Poznał dziewczynę, byli parą przez kilka dobrych lat, po czym ona go zdradziła. „Podobna do mnie” pomyślałam gdzieś głęboko. Każdy mówił coś o sobie, o tym jak mija mu życie. Padła kolej Zayna. Ten zmienił się nie do poznania. Zerwał z muzyką, z tym całym światkiem, w który częściowo zdołał wciągnąć go Josh. Wyjechał na studia do Londynu, skończył zarządzanie i teraz jest menadżerem jednego z najbardziej ekskluzywnych klubów stolicy Anglii.
- Ale moim największym osiągnięciem są one – powiedział, wyjmując z portfela zdjęcie swojej rodziny – moja żona Alice i nasza córka Meg.
Zerknęłam na fotografię. Naprawdę cudowny obrazek. Piękna kobieta o ciemnych oczach i ognistych włosach trzymała na rękach małą czarnowłosą dziewczynkę. Dziecko było bardzo podobne do Zayna. Meg miała jego oczy i niemal identyczny uśmiech.
Spoglądałam na to zdjęcie i czułam jak Zayn powoli i nieświadomie wbija ostrą szpilkę w moje jeszcze nie do końca zagojone serce. Zastanawiałam się dlaczego on mógł być szczęśliwy, a ja nie. Z jakiego powodu moje szczęście jest mi zabronione, a jemu nie? Przecież oboje zrobiliśmy w życiu coś złego. On zranił mnie, ja pastwiłam się nad Stylesem. Czy aż tak bardzo się od siebie różniliśmy, że on zasługiwał na to szczęście a ja nie? To bolało. Pierwszy cios miałam już za sobą. Czekałam na kolejne.
Na nasze spotkanie zawitali też Amy i Paul. Byli już niemal rodowitymi londyńczykami. Ułożyli sobie tam życie na nowo. Mieli nieduży dom, dobre posady i mały skarb – trzyletniego synka Bradley’a. Kolejni szczęśliwi, zakochani. Kolejna szpilka. Bingo. W samo serce. Oby tak dalej.
- Natalie, a co u Ciebie? Nie wierzę, że Watts przyszła sama! – rzucił ktoś z drugiego końca stołu.
~ ~ ~ ~ ~ ~ ~
Jak suchy patyk złamana na pół.
Cała. Każdy kawałeczek.
Jak lustro potłuczone na milion kawałków.
Wybacz, że nie zacznę od razu od rozdziału, który oczywiście jak zwykle jest niemalże idealny. Najpierw zwrócę jednak uwagę na coś innego. Mianowicie, kiedy znalazłam się przy tym rozdziale i zobaczyłam, że nie ma pod nim nawet jednego komentarza... zasmuciło mnie to. Bo cała ta historia powinna stać się bardziej znana. Bo jest dobra. Jest naprawdę bardzo, bardzo dobra i z chociaż sama jeszcze nie skończyłam czytać (trzy rozdziały i epilog nadrobię szybko, więc już niedługo), to już mam ochotę zabrać się za wszystko od nowa. Okey, a teraz wracając do rozdziału - trochę mnie zaskoczyłaś tym zlotem. To znaczy, nie samym zlotem rzecz jasna, tylko między innymi Zaynem. Chłopakowi tak się poukładało w życiu, tak się zmienił, pozytywnie oczywiście! A biedna Natalie tyle się ostatnio nacierpiała... jak to różnie się ludziom układa, doprawdy. Dla kogoś, kto zna już historię Nats, ten ostatni komentarz? Niesamowicie chamski i nie fair. Ktoś to rzucił ot tak, a ile bólu mógł tym wyrządzić, nawet biedny nie wiedział. Intryguje mnie zachowanie Natalie. Mam wrażenie, że mimo wszystko zachowa zimną krew, bo Nats to naprawdę silna dziewczyna. Podziwiam ją, że daje radę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, xx
Martis.