- Zawsze będziesz mi serwował takie śniadania? – spytałam, jednak zanim uzyskałam odpowiedź, on skradł mi pocałunek.
- Nie wiem. Jeśli będziesz grzeczna i sobie zasłużysz to dlaczego nie.
- Ja i grzeczna? – wybuchłam śmiechem. – Żegnajcie pyszne śniadanka!
- Co masz zamiar teraz zrobić? – zapytał jakby nigdy nic, jakby to był temat jak każdy inny. Wiedziałam o co pytał. Nie miałam pojęcia, co odpowiedzieć.
- Nie chcę się z nim rozstawać przez internetowy czat. Poczekam aż przyjedzie i wtedy mu powiem – ta szybko podjęta decyzja wcale nie wydawała mi się taka zła.
- A kiedy ma przyjechać? – Liam wciąż dopytywał.
- Na święta…
- No to fajne będzie miał chłopak Boże Narodzenie.
- Powinnam go oszukiwać?
- Nie. Przecież jest dorosły. Pozbiera się. Nie pierwszy i nie ostatni raz się na kimś zawiedzie – beztrosko rzucił Liam. W tamtym momencie dotarło do mnie jak wielką oszustką jestem. Nic nie zmieni tego, że złamałam Stylesowi serce. Muszę mu o tym powiedzieć. Im szybciej mu powiem, tym szybciej rana się zagoi.
- Czemu nie jesz? Mam cię karmić jak małe dziecko? – spytał chłopak, zauważając, że się zamyśliłam. Nim zdążyłam cokolwiek zrobić, on urwał kawałek naleśnika wysmarowanego słodkim dżemem i wsunął mi do ust. Zaśmiałam się, zasłaniając buzię dłonią. Urwałam jeszcze większy fragment ze swojej porcji i podsunęłam mu pod nos. Siedzieliśmy z policzkami pełnymi smakołyku, próbując jakoś przeżuć zawartość naszych ust.
Usłyszałam, że mój telefon dzwoni jak szalony. Nie miałam ochoty podnosić się z wygodnej kanapy, więc udałam, że nie słyszę dzwonka.
- Może jednak powinnaś odebrać? – stwierdził Liam, podając mi aparat. Ktoś dzwonił do mnie już trzeci raz. Spojrzałam na wyświetlacz, na którym widniało zdjęcie roześmianej od ucha do ucha Caroline. Przełknęłam ślinę, mimo że moje zaciśnięte gardło znacznie mi to utrudniało.
- Słucham? – powiedziałam, po naciśnięciu zielonej słuchawki.
- Nats… Nats… - dziewczyna mówiła roztrzęsionym głosem. – Przyjedź po mnie, teraz… Do domu... Nie… Nie ma czasu na wyjaśnienia… Błagam, pomóż mi.
- Już, już po ciebie jadę! Nie ruszaj się z stamtąd, słyszysz?! Zaraz będę! – krzyknęłam do słuchawki i jak oparzona biegałam po całym mieszkaniu, nakładając na siebie swoje ubrania.
- Co się stało? – spytał Liam, patrząc na mnie całkowicie zdezorientowany.
- Caro dzwoniła, nie wiem co się stało. Muszę do niej jechać – mówiłam, rozglądając się w poszukiwaniu swoich ubrań. Nie potrafiłam doszukać się koszulki, więc zwinęłam kraciastą koszulę Liama. Chłopak nie zadawał zbędnych pytań, nie upominał się o buziaka na do widzenia. Wiedział, że Caroline jest dla mnie jak siostra, że jest nawet kimś więcej niż członkiem rodziny. To moja najlepsza przyjaciółka.
Jechałam do jej domu, nie zdejmując stopy z pedału gazu. Zapomniałam o tym, że byłyśmy pokłócone, że ona przecież się do mnie nie odzywała. Stało się coś strasznego. Czułam to. Musiałam jej pomóc.
Caroline czekała na mnie w pełnym umundurowaniu na skrzyżowaniu przed swoim domem. Zatrzymałam samochód, a ona natychmiast wsiadła do środka. Wyglądała okropnie. Zaczerwienione, podpuchnięte oczy. Blada, szarawa cera.
- Do szpitala miejskiego – powiedziała jednym tchem, a ja z piskiem opon ruszyłam we wskazanym mi kierunku. Nie pytałam, co się stało. Nigdy podczas jazdy nie potrafiłam skupić się na rozmowie. Tym bardziej nie teraz, kiedy przekraczałam wszystkie limity prędkości jeden po drugim. Stwierdziłam, że dowiem się wszystkiego, kiedy będziemy już na miejscu, kiedy spokojnie usiądziemy i spojrzymy sobie w oczy.
Wbiegłyśmy do szpitala. Nie wiedziałam czy ona chciała abym szła z nią aż do momentu, kiedy złapała mnie za rękę. Ściskała ją tak mocno jakby się bała, że zaraz gdzieś jej ucieknę. Podążałam za nią. Doszłyśmy do recepcji.
- Louis Tomlinson, przywieziony z wypadku w warsztacie samochodowym – łamiącym się głosem wydukała do recepcjonistki. Kobieta wskazała nam piętro, na które mamy się udać i numer sali. Pod ogromnymi drzwiami stał starszy mężczyzna. Był całkowicie załamany. Przechadzał się mamrocząc pod nosem jakieś niezrozumiałe zdania. Trochę przypominały modlitwę, ale jestem pewna, że nią nie były. To wyglądało jak katowanie samego siebie poprzez wypowiadanie swoich wyrzutów sumienia na głos. On sam sobie zadawał cierpienie.
- Co z nim? – spytała mężczyznę Caro. Dopiero teraz dotarło do mnie, że mężczyzna był ojczymem Louisa.
- Operują go, nadal nic więcej nie wiem – powiedział z wielkim trudem. Niełatwo było mu spojrzeć w oczy Caroline, a co dopiero wypowiedzieć w jej kierunku jakiekolwiek słowa. Byłam pewna, że za coś się obwiniał. Tylko dlaczego? Co takiego zrobił?
Caro odeszła od mężczyzny i zbliżyła się do jednej ze ścian. Wsparła czoło o zimny mur, a rękoma ściskała plastikową poręcz. Podeszłam do niej i obróciłam ją w moją stronę. Spojrzałam w jej zapłakane oczy i przytuliłam. Była jak małe dziecko, tulące się do ramion matki. Szukała spokoju, bezpieczeństwa, może nawet ucieczki od tego wszystkiego. Kazałam jej usiąść na jednym z krzeseł, mówiąc, że zaraz wrócę.
Kiedy ponownie się przy niej stawiłam, podstawiłam pod jej nos mocną kawę.
- Nie chcę… - burknęła pod nosem.
- Pij, ledwie trzymasz się na nogach – rozkazałam, a ona nie miała ani siły ani odwagi żeby mi się przeciwstawiać. – A teraz weź solidny łyk i powiedz mi, co się stało. Chciałabym wiedzieć, co tutaj robię i na co czekam – bezpretensjonalnie rozkazywałam roztrzęsionej dziewczynie. Ona wykonała moje polecenie i zaczęła mówić.
– Lou ostatnio miał problemy w pracy. Nie umiał dogadać się z tymi facetami. Mieli ciągle bardzo dużo napraw, nie wyrabiali się i wrzeszczeli jeden na drugiego. Wracał do domu zmęczony, a ja jeszcze na niego wyskakiwałam ze swoimi pretensjami. Byłam podenerwowana egzaminami i musiałam się po prostu na kimś wyżyć. On nie był tutaj niczemu winien – na chwilę się zatrzymała, aby złapać oddech i ułożyć dalszą część opowieści – Miał dosyć wszystkiego i wszystkich. Mnie. Pracy. Ludzi. Kilka razy wrócił do domu schlany jak stodoła. To nie pomagało. Atmosfera stawała się coraz bardziej napięta, coraz częściej się kłóciliśmy. On za to dzięki temu "rozluźnianiu się" zaczął dogadywać się z tamtymi typkami, zaczął stawać się taki jak oni. Myślał, że oni go w końcu zaakceptowali, więc znowu trochę wypił z nimi na zgodę… Wiesz, Lou zawsze miał słabą głowę. Jemu nie trzeba było dużo, aby stracił kontrolę. Ktoś przyjechał na przegląd, a tamci wysłali oczywiście Louisa, mimo że był najbardziej nawalony z nich wszystkich. Chyba o to im chodziło… On nie panował nad sobą, nie kontrolował sytuacji. Nie miał szans żeby operować jakąś maszyną. Wychodząc już spod samochodu, wsparł się i nacisnął jakiś przycisk… Nie wiem, zwolnił jakąś blokadę czy coś – w oczach Caroline zbierało się coraz więcej łez, mówienie sprawiało jej coraz większy trud. Ona jednak nie przerywała. Była twarda. Dla mnie – Spadł na niego solidny Jeep. Zmiażdżona lewa ręka, złamane prawie wszystkie żebra, uszkodzone płuca…
Caroline w końcu nie wytrzymała i wybuchła głośnym płaczem. Ułożyła głowę na moim ramieniu, a ja próbowałam ją pocieszyć. Obejmowałam ją, głaskałam jej włosy. Nie potrafiłam jej pomóc, nie mogłam uratować Louisa czy chociaż obiecać, że wszystko będzie dobrze. Wiedziałam jak poważne i rozległe muszą być te obrażenia. Po prostu tam byłam, a jej to wystarczało.
Siedziałam tam z Caroline cały dzień. Był też ojczym i mama Louisa. Ja jednak byłam tam przede wszystkim dla mojej Caro. Musiałam udawać spokój, powstrzymywać trzęsące się dłonie, uspokajać niepewny głos. Trudno było grać opanowanie w takiej sytuacji, ale ona tego potrzebowała. Nie obchodziło ją czy udaję czy nie. Byłam spokojna, dzięki czemu ona powoli przestawała panikować.
Późnym wieczorem, sporo po dwudziestej wyszedł do nas lekarz.
- Wszystko się udało. To młody i silny mężczyzna, więc ma spore szanse, aby wyjść z tego bez większego szwanku – zaczął, a nas ogarnęła fala szczęścia i niesamowita ulga – Jednak teraz jest jeszcze w śpiączce, operacje były dla niego ogromnym obciążeniem, więc niestety, ale nie mogę państwa do niego wpuścić. Nie możemy pozwolić sobie na jakiekolwiek ryzyko. On musi odpoczywać. Najbliższa doba będzie decydująca. Teraz już nic od nas nie zależy.
Ojczym Lou podziękował lekarzowi za uratowanie życia jego pasierba. Niedługo potem udało nam się z Caroline namówić jego i mamę Louisa na powrót do domu. My zostałyśmy. Będąc w toalecie, wysłałam smsa do Liama informując go o tym, że nie wiem kiedy wrócę, bo czeka mnie długa noc w szpitalu.
- Ty też możesz iść jeśli chcesz… - powiedziała Caro, gdy do niej wróciłam. Zgromiłam ją wzrokiem.
- Chyba straciłaś rozum jeśli myślisz, że cię tutaj teraz tak po prostu zostawię.
- Nats… przepraszam. Jestem ci winna solidne przeprosiny.
- Przestań. Było, minęło. Zapomnijmy o tym.
- Nie – stanowczo zaprzeczyła – Muszę ci się wytłumaczyć. To nie jest dla mnie łatwe, więc słuchaj uważnie, bo nie będę się powtarzać. Myślałam, byłam święcie przekonana, że ty i Harry to miłość na zawsze. Chciałam w to wierzyć, bo oboje jesteście moimi przyjaciółmi. Chciałam żebyście byli razem, żeby to było takie idealne love story. Byłam głucha na twoje wołanie o pomoc, Nats. Powinnam była usłyszeć jak błagasz mnie o wsparcie, jak szukasz rady. A ja, głupia, miałam klapki na oczach i wciąż wpajałam w siebie ten uroczy obrazek z przyszłości.- Ty, Harry i dwójeczka ślicznych dzieci. Przestałaś się dla mnie liczyć. Nagle ważne stało się tylko to, abyście za wszelką cenę byli razem – mówiła, a ja uważnie wsłuchiwałam się w każde wypowiadane przez nią zdanie. Nie przerywałam, nie wtrącałam się. W tamtym momencie miałam tylko słuchać, więc słuchałam – Poza tym nie chciałam dopuścić do tego, abyś zraniła Harry’ego. Chciałam go chronić przed złamanym sercem. Przecież wiem jak bardzo on cię kocha. Zapomniałam w tym wszystkim o tobie. O tym jak ty się czujesz, co ty czujesz. Przepraszam Nats. Przepraszam, że zgubiłam się w tym wszystkim. Przepraszam, że straciłam cię gdzieś po drodze.
Nie chciałam nic mówić, więc chwyciłam jej dłoń. Dokładnie tak samo jak wtedy, kiedy wbiegłyśmy do szpitala. Spojrzałam w jej zapuchnięte od ciągłego łkania oczy.
- Kocham cię, kretynko i będę teraz tak mocno ściskała tą twoją cholerną rękę żebyś już nigdy, ale to przenigdy mnie nigdzie po drodze nie zgubiła, jasne? – powiedziałam, a moje oczy się zaszkliły – Nie mogę cię już więcej stracić, nie pozwolę ci stracić mnie. Obiecuję. Ty obiecaj mi, że już nie będziesz dyktowała mi co mam robić. Nie będziesz się wtrącała, jeśli będę robiła inaczej niż byś chciała.Pozwolisz mi żyć tak jak ja będę chciała. Umowa stoi?
- Goń się, wariatko – szepnęła i rzuciła mi się na szyję. Czy mogłam wyobrazić sobie lepsze przypieczętowanie umowy?
Zamknęłam oczy i poczułam jak po moich policzkach suną łzy. Cieszyłam się, że ta drobna osóbka znowu przy mnie jest, mimo że jej obecność doprowadza mnie do płaczu. Jeśli mam płakać, to chcę płakać tak jak w tamtym momencie. Z ulgą. Ze spokojem. Z nią.
~ ~ ~ ~
Pięknie, jak to już tylko w książkach bywa.
Trzymacie się?
♥
Ojejku... Liam jest taki slodki :3 Ale super, ze dziewczyny sie pogodzily :) Czekam na nn :*
OdpowiedzUsuńCzyli powinniśmy pamiętać, że prawdziwi przyjaciele i tak odnajdą się w odpowiednim momencie. Wiedziałam, że Caroline i Nats nie odpuszczą. A Liam, eh... Tylko o takim marzyć. Jego jedynym minusem są wszystkie jego zalety, które jak widać przebiły urok Pana Stylesa. To po troszeczku nawet smutne. Ale myśląc o poranku Natalie i Payne'a nie potrafię się nie uśmiechnąć :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam. :)
O kurcze, po tak pieknym dniu, cos takiego? Wspolczuje Caro z calego serca. Spodziewalam sie, ze cos zlego stanie sie Louisowi, ale nigdy nie pomyslalabym, ze w takim momencie. Mistrzynie z Was, tak zawinac akcje. Dobrze, ze dziewczyny sie pogodzily, w koncu przyjazn ponad wszystko, szkoda tylko, ze Loui musial na tym ucierpiec. Liam jest mega wyrozumialy, a ten wspolny poranek? Kurcze, chlopak jak marzenie <3
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, xx.