niedziela, 5 stycznia 2014

12. Dziewięć liter

     - Dzwonimy po taksówkę? – spytałam, kiedy ponownie wszyscy spotkaliśmy się przy loży. Zmęczeni, spoceni, z bolącymi od nieustającego tańca nogami.
     - Nie musicie. Odwiozę was, mam samochód – podsumował Louis. Drażnił mnie nawet sposób, w jaki mówił. To nie była prośba czy pytanie. To było stwierdzenie, prawie rozkaz. Jedziemy z nim i koniec. Nie mamy nic do gadania.
     - Jak dla mnie w porządku – odpowiedziała Caro i spojrzała na mnie, dając mi do zrozumienia, że mam się uśmiechnąć i okazać wdzięczność. Postanowiłam zrobić jej tę przyjemność.
     - Nie pogardzę podwózką pod sam dom – oznajmiłam, okazując udawaną radość.
     Następną godzinę spędziliśmy na parkiecie, jednak potem stwierdziliśmy, że już nic tu po nas i pora się zbierać. Pożegnaliśmy się ze wszystkimi, zwinęłyśmy z Caroline swoje rzeczy z loży i poszłyśmy za chłopakami do wyjścia. Po przejściu kilkunastu metrów Lou wyjął z kieszeni cienkiej kurtki kluczyki samochodu. Niemal natychmiast odezwał się, zaparkowany przed nami, czarny samochód.
     Stanęłam jak wryta. To nie był typowy samochód dla nastolatka, rozklekotany, głośny i mający już swoje lata. Lou wsiadł do dużego terenowego samochodu. Błyszcząca karoseria, ciemna, ale elegancka tapicerka, gdzieniegdzie drewniane wykończenia. Usiadłam razem z Harrym na tylnym siedzeniu i nie potrafiłam uwierzyć, że to naprawdę samochód Louisa.
     Nasz kierowca zaczął wszystkich rozwozić do domów. Jako pierwszy wysiadał Harry, potem przyszła moja kolej. To logiczne, że Caroline zostanie podwieziona pod dom jako ostatnia. Przecież mieszkali z Lou tak blisko siebie. Mimo to jakoś nie chciało mi się wierzyć, że dziewczyna tak po prostu pożegna się z chłopakiem i grzecznie wróci do domu. Noc, elegancki samochód, takie okoliczności niezwykle sprzyjają pewnym sytuacjom.
     Moja intuicja jednak mnie myliła.
     - Nie mierz wszystkich swoją miarą – zaśmiała się Caroline, kiedy w sobotnie popołudnie dzieliłam się z nią moimi obawami, które towarzyszyły mi zeszłej nocy. – Podwiózł mnie pod dom, podziękowałam, pożegnałam się i wyszłam – zaczęła wyjaśniać mi Caroline. – Jasne, że pewnie gdybym siedziała tam dłużej to pewnie doszłoby do pocałunku. Z tym, że ja jeszcze nie chcę. Muszę go lepiej poznać i w ogóle. Poza tym jak go trochę przetrzymam to nic mu się nie stanie – zakończyła Caroline.
     Zawsze wiedziałam, że ona to ta rozsądna i odpowiedzialna. To ja zawsze dawałam się ponieść impulsom, pragnieniom i namiętnościom. Nie potrafiłam na zimno kalkulować. Ja zawsze „kułam żelazo póki gorące”, robiłam to, na co w danym momencie miałam ochotę. Nie zawsze takie szybkie decyzje mają dobre zakończenie.
     Związek z Zaynem nauczył mnie, że lepiej poczekać, że lepiej poznać, aniżeli działać. Ale ja, jak to ja – mądra po szkodzie.
     - Wiesz, mam ochotę na takiego grilla. Zebrać wszystkich, usiąść przy stole, kiełbaski, sałatki, szaszłyki, śmiech… - zaczęła marzyć na głos Caro.
     - W niedzielę jestem sama w domu. Taras mam, grill też się znajdzie. Jak zmontujesz ekipę i pojedziesz dzisiaj ze mną wszystko kupić to nie ma problemu – odparłam, a w Caroline wstąpiła nowa energia.
     - Złaź! – powiedziała, zganiając mnie z fotela.
     Usiadła przy komputerze i chwilę później lista gości była już ustalona. Konferencje to jednak dobra rzecz. Stwierdziliśmy, że ja z Caro kupimy dzisiaj wszystko, co potrzebne, a oni następnego dnia zwrócą nam należność.
     - Na co czekasz? Musimy kupić górę jedzenia! – ponownie zarządziła Caroline. Opuściłyśmy mój pokój i z plecakiem zarzuconym na ramię ruszyłyśmy na podbój supermarketów. Przechodziłyśmy się między półkami, wkładając do koszyka wszystko, co było nam potrzebne.
     - Soki są, kiełbaski mamy, ketchupy też… coś jeszcze bierzemy? – spytała Caro, uważnie lustrując nasze zakupy.
     - Same kiełbaski? A jakby jakieś szaszłyki zrobić czy coś… No nie wiem, cokolwiek, ale żeby był może jakiś wybór? – spytałam nieśmiało.
     - No jasne! – niemal krzyknęła Caroline. Była bardzo podekscytowana wizją wspólnej posiadówki na moim tarasie. Energia ją rozpierała. Biegała po całym sklepie, a ja leniwie ciągnęłam się za nią ze sklepowym wózkiem u boku.
     Kiedy wreszcie zapełniłyśmy go już naprawdę wszystkim, co było nam potrzebne, pewnie ruszyłyśmy do kasy. Rachunek nie okazał się aż tak powalający jak myślałyśmy, więc zadowolone opuściłyśmy supermarket.
      - To co? Ty idziesz do siebie, ja do siebie i jak coś to się jeszcze zgadamy, co do szczegółów – poinformowała mnie Caroline, wkładając do mojego plecaka najcięższe artykuły.
     - Napiszę ci jak będę potrzebowała pomocy – opowiedziałam. – Ale wiesz… Dean też będzie – przypomniałam dziewczynie. Nie wyobrażałam sobie naszej paczki bez niego. Nie umiałam sobie wyobrazić sytuacji, w której Niall miałby przyjść bez Deana.
     - Jasne, w końcu dalej jesteśmy kolegami, nie? – ku mojemu zdziwieniu, dziewczyna powiedziała to w jakiś wyjątkowo lekki, wręcz beztroski sposób.
     - Harry przyjdzie z Lou. Wiesz, jednak inaczej poznaje się ludzi w klubie, a inaczej na domówce – mówiłam, chcąc trochę podpuścić dziewczynę.
     - Dobry pomysł – stwierdziła Caro.
     Nie wiem czy nie chciała załapać mojej ironii czy naprawdę jej nie wyczuła. Nie sterczałyśmy pod marketem w nieskończoność. Kilka chwil później każda z nas była już w drodze do domu.
     Jeszcze w czasie powrotu obmyśliłam bardzo ambitny plan na sobotni wieczór – chciałam choć przejrzeć zeszyty. Wiedziałam, że w niedzielę nie będzie na to czasu. Oczywiście na planach się skończyło. Po przyjściu do domu, poupychałam wszystkie zakupy do lodówki i ruszyłam na moje ukochane piętro. Byłam sama w domu. Postanowiłam to wykorzystać.
     Weszłam do łazienki i zdjęłam z siebie wszystkie ubrania. Na niedużej szafce ustawiłam telefon i włączyłam moją ulubioną playlistę. Kilka minut później zanurzyłam się w wannie pełnej piany.
Lubiłam takie momenty. Lubiłam być sama w domu. Mieć tę słodką świadomość, że mogę siedzieć w łazience cały wieczór. Wiedzieć, że muzyka słuchana ciut głośniej niż zwykle nikomu nie przeszkadza.
     Telefon zadzwonił kilka razy, przerywając ulubioną piosenkę dźwiękiem melodii dzwonka. Nie odebrałam. Telefon był poza zasięgiem mojej ręki, woda była zbyt ciepła żeby z niej wychodzić, a ja nie byłam w stanie z nikim rozmawiać. Ot tak, po prostu.
     Czasem lubiłam tą moją samotnię. Nic złego się nie działo. Miałam do kogo się przytulić, z kim porozmawiać. Ale nie chciałam. Chciałam pobyć sama ze sobą. Zawsze wierzyłam, że każdy potrzebuje takiej chwili. Ja na pewno.
     Po wyjściu z wanny wróciła stara, dobra, zawsze uśmiechnięta Nats. Poważna Natalie rozpłynęła się w gorącej kąpieli. To prawie zawsze działało.
     Dopiero po powrocie do pokoju przypomniałam sobie, że przecież ktoś do mnie dzwonił. Zerknęłam na telefon. Styles. Nie wysilałam się specjalnie. Napisałam chłopakowi wiadomość, że nie mogłam rozmawiać i że jeśli to nadal aktualne to żeby zadzwonił teraz. Nie czekałam długo na to, aby usłyszeć jego głos w słuchawce. Teoretycznie dzwonił po to, żeby dokładnie dowiedzieć się, co z jutrzejszym grillem.
     - No będzie. A co miałoby się z nim stać? Kiełbaski kupione i wszystko inne zresztą też – zaśmiałam się do słuchawki.
     - Ale nie masz nic przeciwko żeby Lou wpadł? – wiedziałam, że prędzej czy później rozmowa zejdzie na temat Tomlinsona.
     - Nie. Po pierwsze, może uda mi się poznać go lepiej, a kto wie, może i nawet uda mi się go polubić – powiedziałam, ale mój głos entuzjazmem nie kipiał. – Poza tym, to nawet nie chodzi o mnie, wiesz? Po prostu widzę, że on i Caroline mają się ku sobie. Niezależnie od tego czy mi się to podoba czy nie. Czemu więc nie miałabym im troszkę pomóc?
     - I ty nazywasz siebie egoistką? – podsumował mnie Styles.
     Faktycznie, często tak o sobie mówiłam. Chyba naprawdę w to wierzyłam. Rzadko robiłam coś dla innych, prawie zawsze chodziło o mnie. Zawsze ja, ja i ja. Czasem miałam tylko jakieś małe przebłyski dobroci dla innych.
     Moja rozmowa z Harrym nie trwała długo. Chłopak pokrótce opowiedział mi o tym jak mu minął dzień, a ja zrewanżowałam się tym samym. Nigdy nie lubiłam rozmawiać przez telefon. Brakowało mi w nich tych wszystkich gestów, min czy choćby kontaktu wzrokowego. Na dłuższe posiedzenia zawsze wybierałam skype’a. Przynajmniej tam mogłam widzieć swojego rozmówcę.
     - To co? Wpadamy z Lou jutro jakoś o siedemnastej? – na zakończenie rzucił Styles.
     - No tak. Przygotuj się na to, że to wy będziecie odpowiedzialni za rozpalenie i obsługę grilla. Nawet nie marz o tym, że ja się tym zajmę – poinformowałam Hazzę.
     - Tak jest, szefowo! Do jutra, buziaki! – zakończył chłopak.
     Rzuciłam jakieś „cześć” i błyskawicznie się rozłączyłam. Spojrzałam na wciąż jeszcze podświetlony ekran telefonu. „Kocham cię”, szepnęłam sama do siebie.
     Dlaczego więc nie byłam w stanie powiedzieć tych dwóch słów kilka sekund wcześniej? Czemu nie byłam w stanie powiedzieć tego właśnie jemu? Wszystko między nami układało się świetnie, znaliśmy się szmat czasu, ufaliśmy sobie nawzajem. Mimo to ani ja, ani Harry nie mówiliśmy sobie, co do siebie czujemy. Może byłam zbyt dumna żeby powiedzieć to jako pierwsza? A może najzwyczajniej w świecie bałam się, że jeśli powiem to na głos to, to wszystko pryśnie jak mydlana bańka, rozpłynie się jak piękny sen? Jakby „Kocham Cię” było jakąś klątwą, która wszystko psuje. Słowa, po wypowiedzeniu których już nic nie jest takie samo jak wcześniej. Dziewięć liter, które psują wszystko, niszczą stan obecny. A przecież mnie obecna sytuacja odpowiadała. Po co coś zmieniać? Czy warto ryzykować?


Hej
Kolejny dzień za dniem. Razem. Pięknie i tak po prostu dobrze.
Mam nadzieję, że cierpliwie poczekacie na dalsze rozdziały.

JEŚLI JESTEŚ, CZYTASZ, DAJ ZNAĆ CO MYŚLISZ. 
To ważne.
K

7 komentarzy:

  1. Nie chcę mi się pisać dlugiego komentarza wiec.... Cudowne ♡♥♡ :》

    OdpowiedzUsuń
  2. No przyznam, że przeczytałam wszystko na jednym tchuu !!! To jest świetne opowiadanie ;) A Louisa to mam nadzieję, że każdy zaakceptuję..poczekamy zobaczymy ale mówię jeszcze raz, że świetnie się je czyta i uwaga !!!...proszę szybko o kolejny !!;)
    A i proszę informuj mnie na TT @Best_faan_ever

    OdpowiedzUsuń
  3. jeszcze nie zaczęłam czytać tego opowiadania, ale wczoraj do 3 w nocy czytałam truly madly deeply niall i nie mogłam się oderwać! Tak więc zaraz szykuje się do tego :D jesteś genialna!
    Zapraszam do siebie: http://niallanddemi.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Na każde zapisane zdanie czekam z niecierpliwością i jeszcze nigdy się nie zawiodłam. Cu-do-wne!
    Luv ♥
    Ola

    OdpowiedzUsuń
  5. Cudowny rozdział, jak zawsze. Jestem ciekawa czy Lou ma szczere intencje. W sumie wydaje się miły. Wow, ,musi mieć naprawdę dużo kasty jeśli ma taki drogi samochód... Cóz, przekonamy się. Jestem ciekawa co się wydarzy na ognisku. Czkam na następny i zapraszam do siebie: http://infinite-feelings-fanfiction.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetnie piszesz, tak lekko i przyjemnie się czyta. Na plus też jest fakt, że fabuła jak to często bywa nie przypomina brazylijskiej telenoweli xD
    Ale ja chcę więcej Mailka, ot co!

    F.

    OdpowiedzUsuń
  7. Mogłam wczoraj posiedzieć do 2 i skończyć czytać wszystko za jednym zamachem, bo dzisiaj nie mam chyba weny do komentowania. Ale to nic, wycisnę z siebie jej resztki :D Okej, no więc - gril, fajna sprawa. Aż sama poczułam chęć do grillowania, tylko że jest już trochę za zimno. Głupia jesień, idź sobie potworze ;; Okej, zdecydowanie całkowicie przywykłam do Caro. Zaczynam ją poznawać, to pewnie dlatego. Nawet mi się podoba, że jest taka... przezorna? Zastanawia się, zanim coś zrobi. Chociaż ja jestem fanką "szaleństwa" Nats, tego, że robi co myśli ^^ Tylko czemu się tak uczepila tego biednego Louisa? To, że ma fajne auto wcale nie znaczy, że coś jest z nim nie tak... Kurcze, szkoda, że Nats nie potrafiła od razu mu tego powiedzieć przez telefon. Bo jestem ciekawa jak zareagowałby Harry <3
    Pozdrawiam, xx

    OdpowiedzUsuń