niedziela, 12 stycznia 2014

13. Pomocy

     Niedzielne godziny uciekały mi jedna po drugiej. Pobudka o dziewiątej, a później, po rodzinnym obiedzie usilnie próbowałam zmusić się do nauki. Czytałam notatki. To już coś. Zawsze tak sobie wmawiałam. Czasem sama śmiałam się ze swojego rozkojarzenia. Były takie dni, kiedy byłam w stanie siedzieć na łóżku, trzymać w dłoniach otwarty zeszyt i tępo gapić się za okno czy chociażby na ścianę. „Przecież miałam się uczyć!”, przychodziło w końcu jakieś krótkotrwałe olśnienie, zmuszające mnie, by zatopić wzrok w pełnych mądrości zeszytach.
     Spod niedużej sterty notatek wyrwał mnie dzwonek do drzwi. Tak jak się umówiłyśmy, przed szesnastą w moich drzwiach stanęła Caroline. Miałyśmy się zająć przygotowywaniem szaszłyków. Jedna kroiła kiełbasę, druga cebulę i paprykę, później wszystko nabijałyśmy na patyki.
     - Nieźle Wam idzie – stwierdził mój tata, zaglądając do kuchni. – Grilla już wam przygotowałem, masz tam rozpałkę, a węgiel znajdziesz w garażu. Poradzisz sobie? Nie spalisz nam domu? – jak zwykle mój tata nabijał się ze mnie przy udzielaniu ostatnich instrukcji.
     - Spokojnie, spokojnie. Grillem mają zająć się chłopcy. Niall na pewno da sobie z tym radę – odpowiedziałam z uśmiechem.
     - Caroline, wiesz, ufam ci, przypilnuj ich tu. Bo wiesz jak to Natalie… - tata „szepnął” do mojej przyjaciółki.
     - Bez obaw, zajmę się wszystkim – uspokoiła mężczyznę Caro. Wiedziałam, że ona jest tą odpowiedzialną, ale nie myślałam, że już nawet moi rodzice mają mnie za taką „niebezpieczną dla siebie i otoczenia”.
     - W sumie to i dobrze – zaczęłam, kiedy rodzice już wyszli z domu – jak coś się zepsuje to przynajmniej będzie na ciebie. W końcu ty miałaś pilnować – zaczęłam droczyć się z Caroline.
     - Młoda nie podskakuj sobie, teraz ja tu rządzę – triumfalnie odpowiedziała dziewczyna i przeglądnęła się w wielkim nożu. Wyglądała trochę strasznie. Ona ma być tą odpowiedzialną? Dobre sobie.
     - A Marka gdzie wywiało? Znowu u Ann? – spytała Caro, kiedy wszystko było już gotowe, a kuchnia uprzątnięta.
     - A gdzie indziej mógłby być? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie. – On tam siedzi prawie cały weekend. W sumie to nie przeszkadza mi to, wiesz? Mam całe piętro dla siebie, a jak rodzice gdzieś wyemigrują, o co ostatnio nietrudno, to już w ogóle jestem sama w domu.
     - Nie zrozumiem tego. Jak można lubić być samemu w domu? Jak?
     Zaśmiałam się pod nosem. Rzeczywiście w tej kwestii z Caroline nigdy się nie zgadzałyśmy. Ona uwielbiała, kiedy dom tętnił życiem, kiedy było w nim pełno ludzi, kiedy coś się działo. Zaryzykowałabym nawet stwierdzeniem, że ona lubiła, kiedy w jej domu było głośno i panował lekki chaos.
     Ja znowu kochałam tę ciszę, spokój, swojego rodzaju wolność. Nie bałam się zostawać sama w domu. Wynikało to chyba z faktu, że kiedy byłam mniejsza to często cały dobytek zostawał pod moją opieką. Zawsze miałam cykora, kiedy robiło się ciemno. Modliłam się, aby rodzice wrócili, albo żeby chociaż Mark przyszedł. Teraz już po części z tego wyrosłam. Nadal został mi jednak jeden mały nawyk. Czułam się bezpieczniej, kiedy zasypiając miałam świadomość, że Mark jest za ścianą. Miałam wtedy pewność, że gdyby zaczęło dziać się coś złego mój krzyk obudziłby go, a on uratowałby swoją małą siostrzyczkę. Naiwne? Może, ale lubiłam takie moje irracjonalne nawyki. Chyba dzięki nim czułam się wyjątkowa. Wiedziałam, że tylko ja mam takiego cudownego starszego brata, którego inne dziewczyny mogły mi tylko pozazdrościć. Jasne, że się z nim kłóciłam i czasem najchętniej zadźgałabym go kuchennym nożem. Nie zmienia to jednak faktu, że dla mnie był najlepszym i najcudowniejszym starszym bratem jakiego tylko mogłam mieć.
     - O, przyjechali! – z zamyślenia wyrwał mnie radosny krzyk Caroline. Wyjrzałam za okno i zobaczyłam paczkę najlepszych ludzi na ziemi.
     Z dużego czarnego samochodu wysiadła  spora grupa osób. Przed moim domem stanął właśnie Harry w towarzystwie Lou, Niall oraz Dean i Amy z Paulem. Potem przyszły jeszcze Meg i Helen – dziewczyny, z którymi zawsze chodziłyśmy na dyskoteki. Uznałam, że miło będzie je zaprosić. W końcu im więcej ludzi, tym lepiej.
     Poza tym, lubiłam kiedy liczba chłopaków i dziewczyn była taka sama. Nie chodziło o parowanie czy coś w tym rodzaju. Po prostu, wtedy każdy miał z kim rozmawiać, nikt nie był z boku.
     Godzinę później Niall i Lou pilnowali grilla, ja z Caro kręciłyśmy się po kuchni, a reszta towarzystwa rozsiadła się na tarasie. Kiedy na stole wylądował już chleb, pomidory, sałatki i wielki dzbanek ciepłej herbaty, przysiadłam się do reszty.
     Caro wciąż kręciła się po domu. W pewnym momencie Dean podniósł się z krzesła i ruszył w głąb budynku. Podszedł do Caroline. Nieśmiało się przywitał. Rozmawiali przez chwilę. Mieli wyjątkowo poważne miny. Dziewczyna w pewnym momencie opuściła głowę, wzięła oddech i powiedziała coś do Deana, kończąc wypowiedź bezradnym uśmiechem. Wkrótce, jak gdyby nigdy nic, oboje przyszli do nas na taras.
     - Dobra, teraz niech ktoś inny idzie i się tym zajmie – oznajmił Lou, przynosząc nam pierwszą serię grillowanych pyszności.
     - Dobra, ja idę. Niall tam już pewnie wytrzymać nie potrafi i najchętniej by się na to wszystko rzucił – odparł Harry, podnosząc się z krzesła. Irlandczyka nie trzeba było dwa razy zapraszać do stołu. Największy żarłok na rozgrzewkę sprzątnął dwie kiełbaski.
     - A słyszeliście o tym, że wielki rock band Josha i Malika ma mieć koncert? – rzucił Paul, a wszyscy zmierzyli go wzrokiem. Jak gdyby chcieli mu powiedzieć, że przy mnie nie wolno wypowiadać tego imienia i nazwiska.
     - No coś ty! Kiedy? Jak? Skąd o tym wiesz w ogóle? – spytałam z szerokim uśmiechem. Chciałam wszystkim udowodnić, że wcale nie jestem zła na Zayna, nie mam zamiaru go unikać.
     Chłopak Amy zaczął opowiadać, że ostatnio w szkole ktoś dał mu niedużą ulotkę, w sumie to bardziej wizytówkę, informującą o koncercie. Zadziwiłam się, bo koncert wcale nie miał odbyć się w szkole, tylko w jakim klubie. Co prawda nigdy tam nie byłam, jednak występ w takim miejscu wydawał mi się być o wiele poważniejszą sprawą niż jakiś szkolny koncert. Ten lokal nadawał całemu wydarzeniu nutkę prestiżu, odrobinę profesjonalizmu. Na niewielkim skrawku papieru było napisane, że koncert „Moonshine” ma się odbyć w przyszły piątek o osiemnastej.
     - Nie wiem jak wy, ale ja chętnie bym się przeszła – powiedziałam, a wszyscy spojrzeli na mnie dziwnie zaszokowani. – No co? O co wam wszystkim chodzi? – spytałam w końcu.
     - Jesteś pewna, że chcesz tam iść? Dasz radę? – nieśmiało zapytał Niall.
     - Słuchajcie, żeby było jasne. To nie jest jakiś wybitny wyczyn. To tylko koncert. Idę tam, bo jestem ciekawa jak grają. W końcu są jedynym zespołem w naszej szkole. Poza tym Zayn potrafi śpiewać i intryguje mnie, co tam pokaże. Tyle. Tam nie ma nic, czego miałabym nie znieść – mówiłam poważnym tonem.
     Chciałam, aby głęboko zapisali sobie gdzieś wszystko, co w tamtym momencie powiedziałam. Nie zdawałam sobie nawet sprawy jak bardzo będę później żałowała tych słów.
     - To co? Ktoś jeszcze głodny? – zameldował Harry, przynosząc kolejny talerz zapełniony ciepłymi kiełbaskami i szaszłykami.
     Wszyscy natychmiast zmienili temat. Rozmawiali o tym, że sałatka jest pyszna i szaszłyki bardzo smaczne. Mówili, że ten grill to był świetny pomysł i dziękowali za zaproszenie. Wkrótce rozmowy wróciły już na normalny dla nas tor. Żartowaliśmy, śmialiśmy się, nie szczędziliśmy wygłupów.
     Udało mi się porwać na chwilę Caroline do kuchni.
     - Co to była znowu za akcja z Deanem? – spytałam bez skrępowania.
     - Żadna. Powiedział mi, że jemu jednak na mnie zależy , że jest kretynem i nie potrafi pogodzić się z tym, że powiedział mi żebyśmy zostali tylko kumplami.
     - A ty? Co mu powiedziałaś?
     - Słuchaj, naprawdę go lubię, ale niezdecydowanie to chyba jedna z rzeczy, która wkurza mnie u ludzi najbardziej. Albo czegoś chcę albo nie chcę, logiczne – mówiła dziewczyna spokojnie. – Więc powiedziałam mu, że mi przykro, ale zdecydował już i nie ma odwrotu. Poza tym mam kogoś na oku.
     - Szczerość przede wszystkim – odparłam apatycznie. – Moja szkoła – stwierdziłam i wystawiłam rękę w jej stronę.
     - No jasne – odpowiedziała dziewczyna, przybijając mi jednocześnie piątkę.
     Na grillu piekły się już ostatnie kiełbaski. Wszyscy siedzieliśmy razem. Zrobiło się chłodno, więc każdy zarzucił coś na ramiona. Zgarnęłam ze stołu opróżniony już dzbanek i ruszyłam do kuchni, aby zrobić gorącej herbaty.
     Kiedy wróciłam, zobaczyłam, że Caro nie siedzi już razem ze wszystkimi na tarasie. Rozejrzałam się wokół. Stała teraz przy grillu, razem z Louisem. Widać, że dobrze się czuła w jego towarzystwie. Chłopak zaś jakby czekał na moment, w którym będzie mógł ją porwać i mieć tylko dla siebie.
     Położyłam na drewnianym stole naczynie wypełnione gorącą herbatą i usiadłam, przyciągając nogi do siebie. Zerknęłam na Deana. Chłopak starał się uśmiechać, ale widać, że jego myśli były teraz przy Caroline i Lou.
     Współczułam mu. Nawet nie byłam sobie w stanie wyobrazić jakie to musi być okropne uczucie widzieć kogoś, na kim ci zależy w ramionach innej osoby. To jak nieustanne rozdrapywanie tej samej rany. Już myślisz, że zapomniałeś, że ci przeszło, że nic ci nie jest. Potem znowu ją widzisz. Z kimś innym niż ty. Szczęśliwą, uśmiechniętą, radosną jak nigdy wcześniej. I plujesz sobie w brodę, bo przecież to mogłeś być właśnie ty.
     - Zimno ci? – spytał Harry, łaskocząc swoim nosem mój policzek.
     - Nie, po prostu lubię tak siedzieć – odparłam z uśmiechem.
     - Pomocy! Ratunku! Ten wariat mnie porywa! – usłyszałam krzyk Caroline. Niemal natychmiast na tarasie zjawił się Louis z przewieszoną przez ramię Caro.
     - No, to ja już mogę iść do domu. Chyba wszystko zabrałem, cześć! – powiedział radośnie chłopak, po czym skierował się w stronę głównego wyjścia.
     - Nats! Hazza! On mnie porywa! Pomóżcie mi! – darła się Caroline.
     - No to cześć! – radośnie powiedział Harry.
     - Dobranoc! – rzuciłam z uśmiechem. Wszyscy śmiali się z całej sytuacji, za wyjątkiem Deana.
     Chwilę potem Lou usiadł powrotem przy stole, jednak usadził sobie Caroline na kolanach. Przez cały czas trzymał dłonie mocno zawiązane wokół jej talii, nie pozwalając jej na ucieczkę. Dziewczynie podobała się jego pewność siebie, to, że brał, co chciał. Wcale nie musiała się wyrywać, walczyć i uciekać. Było jej dobrze na jego kolanach. Po prostu.
     Niedługo potem goście zaczęli zbierać się do siebie. Wcześniej pomogli mi znieść wszystkie brudne naczynia do kuchni, po czym pożegnaliśmy się i ponownie zostałam w domu całkiem sama.


Już 13. Ponad połowa za nami. Mam nadzieję, że nie jest pechowo. 
Liczę, że się podoba. Co myślicie?
Osobiście kocham Caro i Lou. Co wy na to wszystko?
Buziaki.
Kochamy ♥
K&M

5 komentarzy:

  1. Uuuu tak tak traalallala Caro i Louis zakochana para ;)))haaha
    Mga zabawny rozdział czytałam go na jednym tchu ehhhh ta miłość;)
    Świetnie piszesz jestem ciekawa co dalej ;)
    @Best_faan_ever

    OdpowiedzUsuń
  2. Awh, Louis i Caro faktycznie są uroczy. Coraz bardziej przekonuje sie do Tomlinsona. Może on naprawdę nie ma nieszczerych intencji? Czekam na jakaś scene z Harrym. Jestem ciekawa co się wydarzy na koncercie zespołu Zayna. Na pewno będzie ciekawie. Trzynastka jak najbardziej nie pechowa. Czekam na nastepny i życze masy weny!

    OdpowiedzUsuń
  3. Kolejny! Świetny! Wspaniały! Przecudowny! I w ogóle.
    Nie żebym cię pośpieszała czy coś, ale pisz, pisz kolejny bo chce wiedzieć co takiego wydarzy się na koncercie xD
    " - No, to ja już mogę iść do domu. Chyba wszystko zabrałem, cześć! " wybitnie mnie rozśmieszyło. Chce więcej Caro i Lou.
    Oj, jak teraz przeczytałam to co napisałam to zauważyłam, że mam same żądania więcej Lou i Caro, kolejny rozdział, bla, bla, bla...to z ekscytacji, przepraszam :]
    F

    OdpowiedzUsuń
  4. O tak, ja również kocham Caro i Lou. Laro forever, tak samo jak Hats <3 No więc, cieszę się, że Lou jest... no właśnie taki. Bierze, co chce, jest pewny siebie, taki prawdziwy Lou trochę :3 Rozbawiłyście mnie tym "Chyba wszystko wziąłem", jakbym tam była, to chyba leżałabym ze śmiechu. Ale Wy jesteście świetne, wiecie? I przebiegłe. Tak subtelnie wtrącacie słodkie sceny Hazzy i Nats. Niby nic takiego, siedzą sobie razem, Styles się o nią martwi, ale to było tak słodkie, że te dwie linijki to mój ulubiony fragment rozdziału. No i dodatkowo żarcik Lou.
    Pozdrawiam, xx!

    OdpowiedzUsuń